Na rynku zaczyna przeważać pogląd o bliskim zakończeniu kryzysu sektora finansowego. Na przykład niedawno prezes Lehman Brothers, a wcześniej prezes Goldman Sachs powiedzieli, że najgorsza faza kryzysu jest już przeszłością. Potem to samo stwierdził Mark Mobius z Templeton Asset Management. To są bardzo interesujące opinie, ale trudno mi się z nimi zgodzić. Moim zdaniem, jedynie najgorsza faza początku kryzysu jest przeszłością. Niby różnica w jednym słowie, a wymowa zupełnie inna? W drugim przypadku mówi się o zamknięciu pewnego etapu procesu, który jeszcze potrwa - niewykluczone, że nawet parę lat.
Nawiasem mówiąc, "od zawsze" polemizuję z kolegami, którzy posługują się nośną frazą "na akcjach w długim terminie zawsze się zarabia". W sumie to nawet nie jest nieprawda, ale również nie mówi tego, czego chciałby się dowiedzieć potencjalny czy już aktywny inwestor. Prawdą jest, że zawsze w bardzo długim okresie (kilkadziesiąt lat) na akcjach się zyskuje. Tyle że przecież nie o to chodzi przeciętnemu inwestorowi. On chce mieć zyski szybko, a jeśli nie szybko, to najpóźniej za 2-3 lata. Niedawno E. S. Browning w swoim komentarzu w "Wall Street Journal" (z 26.03.08 "Stocks Tarnished By Lost Decade") pisał o "straconej dekadzie", która rozpoczęła się w 1999 roku. Od tego czasu indeks S&P 500, po wliczeniu dywidend i inflacji, praktycznie nic nie zyskał. Okazuje się też, że podobne "stracone dekady" przeżywano w latach 1929-1942 i 1966-1982. Jak widać, to były okresy dłuższe niż dekada. Jeśli trafi się w taką "dziurę", to można zniechęcić się do akcji i nawet ponieść spore straty. Inwestując, zawsze trzeba o tym pamiętać.
Dlaczego uważam, że to nie jest całkowite zakończenie kryzysu, a tylko pewnej jego części?
Dlatego że w dalszym ciągu nie widzimy jeszcze problemów z normalnymi kredytami hipotecznymi, z kredytami konsumpcyjnymi (w tym z zadłużeniem na kartach kredytowych), z kredytami samochodowymi? Społeczeństwo amerykańskie jest potwornie zadłużone, a cena kredytu wcale nie chce spadać, mimo obniżek stóp procentowych. Za to z całą pewnością obniżki stóp szkodzą dolarowi, a tym samym doprowadzają do wzrostu cen surowców (w tym artykułów rolnych). To zaś z kolei zwiększa inflację i może w końcu doprowadzić do wzrostu stóp procentowych (zachowanie rynku obligacji taki scenariusz wydaje się sygnalizować). Wzrost ceny kredytu otworzyłby puszkę Pandory.
Oczywiście Fed ma jeszcze wiele narzędzi, którymi może się posłużyć, ale są to jeszcze bardziej wątpliwe rozwiązania (w stosunku do już wprowadzonych w życie). Może na przykład przystąpić do bezpośredniego skupowania kredytów subprime. Może też, w porozumieniu z innymi bankami grupy G-7, dokonywać interwencji na rynku walutowym, doprowadzając do wielomiesięcznego zwrotu kursu EUR/USD, a co za tym idzie - do szybkiego spadku cen surowców. Z pewnością ma też w zanadrzu narzędzia, o których nikt w tej chwili nawet nie myśli. To wszystko może zahamować rozwijanie się kryzysu i zmniejszyć skalę spowolnienia gospodarczego. Jednak ten kryzys jest jak rak, a środki stosowane przez Fed jak chemioterapia - hamują rozwój nowotworu, ale wyniszczają organizm i nie dają żadnej gwarancji wyleczenia.