Nerwowo było w piątek na rynku walutowym. Złoty od początku notowań tracił na wartości wobec głównych walut. W ciągu dnia za euro trzeba było płacić nawet 4,34 zł, czyli najwięcej od ponad dwóch lat. Dolar amerykański kosztował przejściowo 3,15 zł, najwięcej od sierpnia 2010 r. Drożał także frank szwajcarski, który na rynku międzybankowym był wyceniany na 3,58 zł. Później jednak sytuacja nieco się uspokoiła.
Skąd ta przecena?
Jak podkreślają analitycy, głównym powodem osłabienia złotego była utrzymująca się niepewna sytuacja w światowej gospodarce. Inwestorzy zdają sobie sprawę, że podejmowane próby ożywienia nie są w stanie pomóc. – Wkraczamy w okres stagnacji – mówią zgodnie analitycy, z którymi rozmawialiśmy.
Atmosferę na rynku podgrzała jeszcze wypowiedź przedstawiciela agencji Fitch. Ostrzegł on w wywiadzie dla agencji Bloomberg, że prognozy polskiego rządu odnośnie do przychodów na przyszły rok są zbyt optymistyczne, a plany zmniejszenia luki budżetowej nie są wystarczające, więc potrzebne są dodatkowe działania, aby zmniejszyć negatywną presję na rating Polski.
Przedstawiciele NBP oraz Ministerstwa Finansów są jednak zgodni – obecna przecena złotego nie ma uzasadnienia fundamentalnego.
– To, co się dzieje ze złotym, nie ma swoich źródeł w polskiej gospodarce. To odprysk międzynarodowej sytuacji finansowej na rynkach – mówi szef NBP Marek Belka. – Szczególnie w Europie jest podwyższona temperatura i inwestorzy, którzy realizują straty w różnych krajach, zamykają pozycje tam, gdzie mogą zarejestrować zyski, czyli w Polsce – dodaje.