Henry Kissinger, sekretarz stanu USA w latach 70. ubiegłego wieku, skarżył się podobno, że nie ma do kogo zadzwonić, gdy chce się skontaktować z Europą. Dziś problemu nie ma. Najważniejszą osobą na Starym Kontynencie, w każdym razie w oczach Waszyngtonu, jest prezes Europejskiego Banku Centralnego.
Do takiego wniosku doszedł niedawno Jean Pisani-Ferry, dyrektor brukselskiego instytutu Breugla, analizując oficjalny kalendarz spotkań i rozmów telefonicznych sekretarza skarbu USA Timothy'ego Geithnera z europejskimi liderami i przedstawicielami MFW od początku 2010 r. do połowy br. W tym czasie głównym tematem rozmów polityków był kryzys fiskalny w Europie. Z wyliczeń Pisani-Ferry'ego wynika, że amerykański sekretarz skarbu 114 razy kontaktował się z MFW i 168 razy z europejskimi urzędnikami.
W tej ostatniej kategorii wyróżnia się 58 rozmów i spotkań z prezesami EBC: Jeanem-Claude'em Trichetem i jego następcą Mario Draghim. Dla porównania, z przedstawicielami Komisji Europejskiej, eurogrupy i Rady UE Getihner rozmawiał łącznie mniej niż 20 razy, a z niemieckim ministrem finansów 36 razy. – Nie ulega wątpliwości, że dla Departamentu Skarbu USA „Panem Euro" jest przede wszystkim prezes EBC – konkludował Pisani-Ferry.
Rosnąca potęga Frankfurtu
Według niego, tak częste kontakty Geithnera z EBC są zaskakujące, zważywszy na to, że instytucjonalnym interlokutorem frankfurckiej instytucji w USA jest Rezerwa Federalna, a nie Departament Skarbu. Być może. Ale na bardziej ogólnym poziomie to, że w oczach amerykańskiej administracji jedyną naprawdę liczącą się instytucją jest EBC, wcale zaskakujące nie jest.
W związku z kryzysem finansowym, rola banków centralnych wyraźnie wzrosła. Jak tłumaczył mi Dani Rodrik, ekonomista z Harvardu, wynika to z autonomii tych instytucji, dzięki której podejmują decyzje znacznie szybciej niż inne władze, związane politycznymi interesami oraz głosami wyborców. A w strefie euro, gdzie wypracowanie konsensusu liderów zajmuje wyjątkowo dużo czasu, stanowczość i zdecydowanie EBC jest wyjątkowo cenne. Jak ujął to niedawno tygodnik „Economist", EBC wydaje się często jedynym, co dzieli strefę euro od przepaści. Trudno o lepszy dowód, niż reakcje inwestorów na słowa Draghiego. W dość powszechnej opinii analityków, uspokojenie na rynkach finansowych w drugiej połowie roku zawdzięczamy jego lipcowej deklaracji, że EBC zrobi wszystko, aby zachować euro.