Według nowych prognoz demograficznych GUS-u nawet w optymistycznym wariancie populacja Polski do 2060 r. zmaleje o 3 mln osób. W najbardziej prawdopodobnym scenariuszu skurczy się o 7 mln osób. Postępujące starzenie ludności może pogłębiać deficyt rąk do pracy, z którym już dziś mierzą się pracodawcy. Za jedno z remediów uchodzi upowszechnianie pracy w niepełnym wymiarze godzin, które sprzyja aktywizacji osób biernych zawodowo. W Polsce było to jak dotąd rozwiązanie niepopularne. Z ostatnich badań aktywności ekonomicznej ludności (BAEL) wynika jednak, że przeciętna liczba godzin przepracowanych w Polsce w głównym miejscu zatrudnienia wyniosła w II kwartale 38,5 godziny. Ten wskaźnik powoli, ale dość systematycznie maleje. Czy to świadectwo tego, że praca na niepełny etat zaczyna się upowszechniać?
Absolutnie nie. Kraje postsowieckie mają kulturę pracy na pełny etat. W Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej praca w niepełnym wymiarze godzin przynosi na tyle niski dochód, że wydaje się nieopłacalna. Udział osób pracujących na niepełny etat w ogóle zatrudnionych utrzymuje się poniżej 6 proc., a w ostatnich kilkunastu latach nastąpił w tym zakresie regres. Między 2010 a 2022 r. udział ten zmalał o ponad 36 proc., podczas gdy średnio w UE wzrósł o kilka procent.
Rządzącym w Polsce w zasadzie nie zależy na tym, żeby osób pracujących na niepełny etat przybywało. Ani w kodeksie pracy, ani w ustawach dotyczących promocji zatrudnienia, nie ma rozwiązań, które w sposób jednoznaczny sprzyjałyby pracy w niepełnym wymiarze czasu. Z tego, co wiem, w Ministerstwie Rodziny i Polityki Społecznej trwają dyskusje o tym, jak zachęcać osoby bierne zawodowo do podejmowania pracy hybrydowej, w niepełnym wymiarze czasu pracy. Ale w mojej ocenie to nie przyniesie dużych skutków.
Powiedział pan, że kultura pracy na pełen etat ma źródła historyczne. Skoro tak, to czemu stopniowo nie zanika? Są jakieś siły, które temu zapobiegają?