Portfel sWIG80 finiszował 1,3-proc. spadkiem, natomiast mWIG40 zniżkował o 0,49 proc.
Tym razem pretekstem do spadków stały się problemy finansowe Włoch. W czasie ostatnich perturbacji w strefie euro obciążona długiem na poziomie 120 proc. PKB Italia sprawowała się wyjątkowo dobrze. Udało się obniżyć deficyt budżetowy, prognozy mówiły o dalszym zdrowieniu finansów publicznych, a gabinet Berlusconiego – najstabilniejszy od czasów Mussoliniego – był wiarygodną obietnicą ich realizacji. Impulsem, który popchnął inwestorów do wyprzedaży włoskich obligacji, była sprzeczka pomiędzy premierem a ministrem finansów. W rezultacie ponownie wzrosła rentowność obligacji krajów PIIGS, a inwestorzy masowo uciekali od ryzykownych aktywów. Straciły na tym przede wszystkim giełdy akcji i waluty rynków wschodzących. Zyskał przede wszystkim frank szwajcarski, bowiem Szwajcaria wydaje się obecnie nową zieloną wyspą na wzburzonym europejskim morzu. Wydarzenie to nie jest oczywiście w smak 700 tysiącom posiadaczy kredytów we frankach, którym kurs powyżej 3,50 zapewne przyspiesza tętno.
Paradoksalnie, pośród tej rynkowej zawieruchy, perspektywy GPW wyglądają całkiem obiecująco. Wyceny spółek trudno uznać za wysokie – stosunek ceny do wartości księgowej dla WIG wynosi nieco ponad 1, czyli najmniej od dołka w marcu 2009 roku. Inflacja będzie raczej hamować do końca roku, więc RPP nie powinna szczególnie przeszkadzać w zwyżkach. Niezła jest też sytuacja popytowo-podażowa. Poza PKO BP właściwie brak jest już dużych ofert publicznych na horyzoncie, OFE dysponują zwiększonym limitem na inwestycje w akcje, a struktura oszczędności Polaków sugeruje, że trzymamy w bankach i obligacjach tyle gotówki, co na początku poprzedniej hossy. Problemem pozostają oczywiście fatalne nastroje, ale czyż nie należy kupować wtedy, gdy leje się krew?
Jak długo może potrwać europejskie zamieszanie? Niestety, rynki obligacji skarbowych nie posiadają wbudowanego żadnego bezpiecznika, który prowadziłby do samoistnej stabilizacji. Wyprzedający europejskie obligacje inwestorzy zwiększają ich rentowność, a tym samym – podnosząc koszty finansowania dla danego państwa jeszcze bardziej – dodatkowo pogarszają sytuację jego budżetu. Taka spirala zamiast do stabilizacji prowadzi do samoistnej eskalacji kryzysu. Aby ją przerwać, konieczne są odważne reformy i decyzje, o które niestety w europejskich warunkach może być bardzo trudno.