Rada Emitentów, jako podmiot blisko „ucha prezesa”, będzie miała olbrzymie możliwości działania. Jeśli prezes giełdy powołuje specjalne ciało mające mu doradzać w jakichś kwestiach, to jednocześnie udziela temu ciału kredytu zaufania, będzie miał większą skłonność do uwzględniania wszelkiego rodzaju rekomendacji niż w przypadku ciała „obcego”. Co więcej, głos Rady Emitentów wsparty autorytetem prezesa GPW może być słyszany dużo szerzej niż obecnie zgłaszane postulaty notowanych spółek.
A fakty dotyczące polskiego rynku są nieubłagane: od wejścia w życie regulacji MAR (połowa 2016 r.) liczba notowanych spółek krajowych spadła z 834 do 720, tj. o prawie 14 proc., w tym na rynku regulowanym spadek z 430 do 368, a na NewConnect z 404 do 352. Spółki nie finansują swojego rozwoju poprzez emisje nowych akcji – świętowane co pewien czas wielomiliardowe „oferty” to w rzeczywistości sprzedaż akcji przez dotychczasowych akcjonariuszy, z których spółka nie otrzymuje żadnych wpływów. Wręcz przeciwnie – poprzez wypłaty dywidend i buy-backi pieniądze płyną od spółek do inwestorów. Oczywiście nie ma nic złego w tym, że dojrzałe podmioty płacą inwestorom za poniesione wcześniej ryzyko. Problem jest w czym innym – że jeśli w skali rynku pieniądze płyną od spółek do inwestorów, jeśli nie ma nowych podmiotów, które finansują się za pośrednictwem rynku kapitałowego, to rynek ten nie wypełnia swych najważniejszych zadań dotyczących mobilizacji i transformacji kapitału.
Rynek potrzebuje donośnego głosu emitentów i mam nadzieję, że nareszcie wchodzimy na wyższy poziom. Że Rada Emitentów będzie w stanie uwrażliwić nie tylko prezesa giełdy, ale też szerokie rzesze decydentów na problemy dotyczące notowanych spółek. I że nie są to tylko problemy tych spółek, ale całego rynku, całej gospodarki i całego społeczeństwa. Bo przecież spółka giełdowa jest uosobieniem najlepszych cnót prowadzenia działalności gospodarczej. Są oczywiście bardzo zacne spółki prywatne i czarne owce na giełdzie, ale co do zasady emitenci podnoszą jakość i bezpieczeństwo obrotu gospodarczego.
To właśnie spółki giełdowe są najlepszymi podatnikami (bo zależy im na wykazaniu jak największego zysku), podobnie jak ich pracownicy (bo w spółce giełdowej trudniej zatrudniać „na czarno”), to one przyczyniają się do bezpieczeństwa obrotu gospodarczego (bo przejrzystość informacyjna powoduje, że ryzyko niekontrolowanej upadłości szkodzącej szerokiemu otoczeniu jest dużo mniejsze), to one wdrażają innowacje (bo ich inwestorzy mają większy apetyt na ryzyko), to one są awangardą najwyższych standardów (w tym dotyczących kwestii środowiskowych, społecznych, pracowniczych i ładu korporacyjnego), to od nich wreszcie w pewnym zakresie (za pośrednictwem OFE) zależą nasze przyszłe emerytury.
Tymczasem emitenci nie są za to wszystko nagradzani, a wręcz karani. Jako podmioty o najwyższym poziomie otwartości informacyjnej są bardzo łatwym celem mediów. W krajach demokratycznych więcej się mówi o nadużyciach władzy niż w dyktaturach, ale przecież nie oznacza to, że demokracja bardziej demoralizuje, tylko że w demokracji wolno o tym informować. Podobnie spółki giełdowe są dużo bardziej demokratycznymi instytucjami od spółek prywatnych. Wyższy poziom otwartości informacyjnej przemnożony przez większą liczbę akcjonariuszy powoduje nagłaśnianie wszelkich negatywnych zjawisk. I bardzo dobrze, bo nieprawidłowości należy wskazywać i piętnować, ale musimy pilnować, „aby te minusy nie przysłoniły nam plusów”.