O skomplikowanej relacji sektora bankowego z państwem mówi się głośniej wśród ekonomistów od przynajmniej kilku lat. Jest ona przedmiotem szerszej debaty pomiędzy regulatorami, bankami centralnymi, a samymi instytucjami finansowymi. Doczekała się ona nawet nazwy – Sovereign-Bank Nexus – i muszę przyznać, że dziwi mnie to, iż praktycznie nie rozmawiamy o tym w Polsce. Nie ulega wątpliwości, że ta relacja wpływa pośrednio na kwestie stabilności finansowej całego systemu, a niektórzy upatrują w niej źródła potencjalnych kryzysów w przyszłości.
Wyróżnia się trzy kanały, poprzez które banki i państwo stają się współzależne: ekspozycja banków na obligacje skarbowe, wsparcie bezpieczeństwa sektora przez państwo oraz bank centralny, np. poprzez system gwarantowania depozytów oraz kanał makroekonomiczny, czyli to, że sytuacja obu podmiotów jest uzależniona od aktywności gospodarczej. Założenie Sovereign-Bank Nexus jest proste: w przypadku niestabilności w sektorze bankowym państwo (w tym bank centralny) posiada instrumenty do przeciwdziałania kryzysowi, a w przypadku gdy państwo znajdzie się w trudniej sytuacji finansowej, banki mają kapitał i przestrzeń do stabilizacji w gospodarce. Problem pojawia się wtedy, kiedy ta relacja jest na tyle silna, że niestabilność jednej strony płynnie przechodzi do drugiej. Najczęściej wskazuje się na kwestie ekspozycji banków na obligacje skarbowe. Banki nie tylko posiadają bezpośrednią ekspozycję na ryzyko kredytowe państwa, ale ponadto stanowią jego główne źródło kapitału. W takiej sytuacji w przypadku potencjalnego kryzysu finansów publicznych, no cóż... ostatni gasi światło.
Historia zna kilka negatywnych oraz pozytywnych przykładów, na bazie których zainteresowano się tym ciekawym tematem. Poza kryzysami w gospodarkach rozwijających się w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych był to przede wszystkim kryzys zadłużenia w strefie euro. Jest to oczywiście przykład negatywny. Europejski sektor bankowy posiadał w aktywach istotną ekspozycję na obligacje skarbowe krajów południa. W efekcie z kryzysu państwa bardzo szybko przeszliśmy do kryzysu w sektorze bankowym. Pozytywne przykłady, czyli takie, gdy współzależność państwa i banków nie było taka silna, mam aż dwa. Pierwszy to kryzys finansowy z 2007 r., którego genezy dla odmiany trzeba szukać w sektorze bankowym. Abstrahując od sprawiedliwości społecznej, pamiętajmy, że ówcześnie to państwo mogło i uratowało instytucje finansowe. Kolejnym przykładem jest pandemia, z którą walczono nie tylko luźną polityką monetarną, ale przede wszystkim jeszcze luźniejszą polityką fiskalną. Sektor bankowy mógł i kupił ten bezmiar nowych obligacji. Warto dodatkowo wspomnieć, że wyróżnia się wpływ covidowej polityki fiskalnej na system finansowy pomiędzy gospodarkami rozwiniętymi a rozwijającymi się. W przypadku tych pierwszych dominująca część obligacji trafiła do banków centralnych. Z kolei w mniejszych gospodarkach ciężar nowego długu spadł na barki sektora bankowego.
Pamiętacie te stare, dobre czasy, kiedy to banki zajmowały się głównie przyjmowaniem depozytów i udzielaniem kredytów? Życie wydawało się prostsze. A jak to wygląda dzisiaj na przykładzie polskiego sektora bankowego? Nasze banki są w 46 proc. kontrolowane przez Skarb Państwa. Jako ciekawostkę dodam, że w przypadku rynku TFI jest to 44 proc. Nasze banki posiadają ponad 50 proc. wszystkich obligacji skarbowych – nie licząc nawet obligacji covidowych czy samorządowych. Na koniec lipca wartość bilansowa tych obligacji wyniosła 430 mld zł. To mniej więcej tyle, ile wartość wszystkich kredytów dla przedsiębiorstw, a trochę więcej niż wartość wszystkich udzielonych kredytów hipotecznych. To dwa i pół razy więcej niż wartość wszystkich kredytów konsumpcyjnych. To po prostu bardzo dużo. Czy to oznacza, że nie może i nie będzie ich więcej? W bilansie banków znajdziemy również 273 mld bonów pieniężnych, które pewnie z perspektywy Ministerstwa Finansów leżą tam niepotrzebnie, kurzą się i marnują. A przecież można by je jakoś dobrze wykorzystać, np. do sfinansowania przyszłorocznego deficytu.
Na koniec powinienem wspomnieć, że słowo konkubinat, którego użyłem w tytule, jest nacechowane pejoratywnie. Był to jednak celowy zabieg. Także jeżeli bankowcy czytają mój krótki wywód, to przypominam o międzynarodowym znaku – dłoni zaciskającej się w pięść.