Jednak rzeczywiście, umiejętność rozmowy o gospodarce czy rynkach finansowych „po ludzku” przychodzi dopiero po wielu latach pracy zawodowej, dziesiątkach doświadczeń i setkach spotkań. W tym miejscu na usta ciśnie się cytat z Alberta Einsteina, jednak żeby nie było zbyt poważnie, to sparafrazuję innego klasyka. Żeby zrozumieć podstawy ekonomii, wystarczy, że odpowiemy sobie na trzy ważne, ale to bardzo ważne pytania: jak zarabiamy pieniądze, jak je wydajemy oraz jak je oszczędzamy. Potem zapytajmy o to wszystkich Polaków i mniej więcej wyjdzie nam gospodarka o obiegu zamkniętym. Następnie wystarczy ją otworzyć, czyli dodać przepływy inwestycji, kapitału i konsumpcji z całego świata. Jeżeli jednak chcemy być jeszcze bliżej rzeczywistości, to musimy dodatkowo uwzględnić wpływ polityki monetarnej najważniejszych banków centralnych. Po upływie kwartału cały ten proces wypadałoby powtórzyć. Żeby uprosić sobie życie, ekonomiści posługują się ukochanymi modelami. Część z nich opiera się na statystyce, część po prostu na logice, ale wszystkie starają się w uproszczony sposób odpowiedzieć na pytanie, co się stanie w gospodarce, jak naciśniemy wybrany guzik. Łatwość tych narzędzi jest niestety podparta wieloma założeniami. Spośród wielu, zaraz obok ceteris paribus, moim ulubionym jest homo oeconomicus.

Koncepcja człowieka ekonomicznego powstała już w XIX wieku i została chętnie przyjęta przez przedstawicieli klasycznej szkoły ekonomii. Zakłada, że – podejmując decyzje finansowe – człowiek opiera się na racjonalności, logice, analizie dostępnych informacji oraz maksymalizacji osiąganych zysków. W uproszczeniu – do pieniędzy podchodzimy bardzo poważnie. Założenie bardzo praktyczne, zwłaszcza do budowania modeli. Podświadomie każdy z nas pewnie czuje, że rzeczywistość może jednak wyglądać trochę inaczej. Około stu lat później ekonomistom (i nie tylko) udało się udowodnić, że w swoich decyzjach finansowych kierujemy się również czynnikami pozaracjonalnymi, pochodzącymi z socjologii oraz psychologii. Za dojście do takich wniosków przyznano nie jedną, nie dwie, ale trzy Nagrody Nobla (Herbert Simon, Daniel Kahneman oraz Richard H. Thaler). Ważną rolę w naszych decyzjach, w tym finansowych, odgrywają przede wszystkim emocje. Do najważniejszych należy chyba zaliczyć strach, zazdrość, chciwość, ambicję czy próżność. Ich wpływ ogranicza naszą racjonalność i powoduje u nas takie zniekształcenia poznawcze, jak nadmierna pewność siebie, iluzje kontroli, mentalne księgowanie czy subiektywną selekcję informacji. Przykłady takiego zachowania można mnożyć, ale posłużmy się kilkoma z naszego, lokalnego, inwestycyjnego podwórka.

Zacznijmy od funduszy inwestycyjnych. Jakkolwiek byśmy analizowali wpłaty do funduszy akcji czy obligacji, zawsze dojdziemy do wniosku, że największe napływy pojawiają się na lokalnym szczycie, kiedy historyczne stopy zwrotu nabierają marketingowego wymiaru. Czyli po prostu kupujemy, jak już jest drogo. Niespecjalnie wychodzi nam również radzenie sobie z zaksięgowaniem straty, nawet jeżeli uwolnione pieniądze możemy zaalokować dużo efektywniej. Ciekawe jest również to, że bezpieczniej czujemy się z akcjami czy obligacjami emitentów, których znak towarowy po prostu znamy. Kupujemy w ich sklepach, mieszkamy albo pracujemy w ich budynkach czy też tankujemy paliwo na ich stacjach. Poza rynkiem kapitałowym postępujemy podobnie. W czasie cyklu podwyżek stóp procentowych zakładamy długoterminowe lokaty, a kiedy powoli zaczynamy spodziewać się jakiejś obniżki, to bierzemy kredyty o stałej stopie. Wypisywanie się z systemu PPK czy niekorzystanie z kont IKZE albo chociażby IKE też raczej przypisałbym emocjom, a nie nudnej racjonalności. Nie chciałbym jednak wskazywać palcem w jedną stronę. To czy w takim razie zawodowi finansiści są wolni od wpływu emocji? Oczywiście, że nie. Mogą być co najwyżej bardziej ich świadomi, jakby nie było mają z nimi styczność na co dzień. Ponadto należy podkreślić znaczenie samego procesu inwestycyjnego, jaki ich wiąże, a przede wszystkim jego kluczowego organu, czyli komitetu. Prowadzona w jego ramach dyskusja dotycząca potencjalnych scenariuszy gospodarczych i rynkowych pozwala na ograniczenie wpływu subiektywnej opinii jego pojedynczego członka. A zaufajcie mi, emocji w tych dyskusjach na pewno nie brakuje. Zarządzający od akcji są najczęściej naturalnymi optymistami. Z kolei ludzie zajmujący się obligacjami mają tendencje do wymyślania potencjalnych czynników ryzyka. Przy okazji podpowiem wam, że tak właśnie powinno być. Jeżeli w twoim przypadku jest odwrotnie, zalecałbym kontakt z doradcą.