U podstaw sporów – jak czytamy w piśmie premier do ministra energii (do wiadomości ministra infrastruktury i budownictwa) – leży zarzut naruszenia interesów i już nabytych praw inwestorów. Ze względu na wprowadzenie kryterium minimalnej odległości farm od domów ustawa praktycznie uniemożliwia stawianie nowych wiatraków, ale też modernizację i zwiększanie mocy już pracujących (tzw. repowering). Co więcej, część interpretacji jej zapisów mówi o konieczności płacenia znacznie wyższych podatków od nieruchomości od stycznia 2017 r. (nie tylko od części budowlanej, ale też od części technicznej). „Podnoszone zarzuty dotyczą szeroko rozumianego funkcjonowania branży energetycznej w Polsce, którego elementem pozostają szczególne uregulowania w zakresie warunków procesu budowlanego.(...) Istotny pozostaje nie tyle przedmiot ustawy, ale cel jej wprowadzenia do porządku prawnego, będący wyrazem polityki energetycznej rządu" – czytamy w uzasadnieniu stanowiska, które rozstrzyga spór kompetencyjny między ME i MIB.
– To jest sukces o tyle, że przez ostatni rok nie mogliśmy ustalić, kto jest odpowiedzialny za ten dokument. Obserwowaliśmy tylko przerzucanie się odpowiedzialnością. To przypominało grę w gorącego kartofla przerzucanego z ręki do ręki – zauważa Kamil Szydłowski, wiceprezes Stowarzyszenia Małej Energetyki Wiatrowej. Ale zdaniem branży niewiele zmienia ono w pozycji inwestorów zarówno zagranicznych, jak i tych, którzy weszli w spory sądowe w związku z wyższymi obciążeniami fiskalnymi.