Projekt auta, roboczo nazywanego Venocarem, a ostatnio przemianowanego na Arrinerę, realizowany jest ze zmiennym szczęściem od początku 2008 r. Do tej pory pochłonął on, według różnych szacunków, od 2 do 3 mln zł.
Przedstawiciele spółek zaangażowanych w projekt nie ukrywali wczoraj zadowolenia z zakończenia prac nad prototypem, podkreślając równocześnie, że grupa Veno przebyła dopiero pierwszy odcinek drogi, na końcu której są pierwsze zyski ze sprzedaży samochodu. Kiedy może to nastąpić? Łukasz Tomkiewicz, prezes Arrinery Automotive, grzeszy optymizmem. – Liczę, że za rok pierwsze egzemplarze Arrinery trafią do nabywców – mówi. Arkadiusz Kuich, prezes Veno, jest nieco ostrożniejszy, mówiąc o przełomie 2012 i 2013 r.
Gwarantem sukcesu projektu ma być Lee Noble, znany brytyjski konstruktor aut, od niedawna akcjonariusz i członek rady nadzorczej Arrinery. – Będę zaangażowany w opracowanie produkcyjnej wersji auta. Pod moim nadzorem m.in. zostanie opracowane podwozie – mówi nam Noble. Anglik zdradza, że prowadzone są rozmowy z dostawcami silników do auta. – Rozmawiamy z trzema firmami, wśród nich są podmioty z grupy General Motors i Volkswagena – mówi Noble. Konstruktor ma też sygnować auto swoim nazwiskiem, co ma pomóc w jego wypromowaniu. Pytany o plotki o możliwym mariażu kapitałowym Veno z kontrolowaną przez Brytyjczyka firmą samochodową Fenix Automotive Noble przyznał jedynie, że strony rozmawiały o takim rozwiązaniu.
W jakim kraju będzie produkowana Arrinera? – Chcielibyśmy, by montaż aut odbywał się w Polsce. Przemawiają za tym m.in. koszty produkcji i transportu – mówi Noble. Nieoficjalnie wiadomo, że Veno aktywnie szuka polskiego kooperanta do produkcji, sondując m.in. giełdową grupę IZNS Iława.
Przedstawiciele spółki deklarują, że może ona wyprodukować nawet 300–450 egzemplarzy Arrinery, z których każdy?może kosztować 0,3–0,5 mln zł. By tak się stało, muszą jednak dopisać klienci, gotowi wpłacić zaliczki na zakup mającego dopiero powstać samochodu.