Prezesów Rezerwy Federalnej i Europejskiego Banku Centralnego określa się dziś często mianem – odpowiednio – pierwszej i drugiej najważniejszej osoby w świecie finansów. Są oni bodaj jedynymi zachodnimi urzędnikami o tak wysokiej pozycji, których mandat nie pochodzi z wyborów powszechnych. Stąd na spoczywającą w ich rękach władzę, której nie towarzyszy konieczność zabiegania o przychylność społeczeństwa, z zazdrością spoglądają politycy.
Prezesi banków centralnych starają się w kluczowych momentach przekazywać rynkom swoje poglądy na temat stanu gospodarki oraz zamiary, nie stroniąc także od występów w telewizji. W ten sposób mogą zarządzać oczekiwaniami inflacyjnymi aktorów życia gospodarczego, które z kolei wpływają na ich decyzje i realne wskaźniki gospodarcze.
Najsłynniejszym urzędującym dziś bankowcem centralnym jest prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke. W minionym roku znalazł się na ósmym miejscu sporządzonego przez magazyn „Forbes” rankingu najpotężniejszych ludzi świata. Przed nim znaleźli się wyłącznie przywódcy państw oraz papież, a amerykański sekretarz skarbu Timothy Geithner zajął dopiero 28. lokatę. W 2009 r. miesięcznik „Time” przyznał nawet 57-letniemu szefowi Fedu tytuł osobistości roku. Więcej niż tego typu zestawienia o jego znaczeniu mówi jednak atencja, z jaką uczestnicy rynków analizują każde jego słowo.
Sława prezesów amerykańskiego banku centralnego wynika z dość dużej swobody ich działania, odzwierciedlającej szerokie kompetencje tej instytucji na tle innych banków centralnych. Dzięki temu zarówno Bernanke, jak i jego poprzednik Alan Greenspan mogli się wsławić emocjonującymi akcjami ratunkowymi dla instytucji finansowych.
Choć gospodarka strefy euro jest większa niż USA, rola prezesa Europejskiego Banku Centralnego jest węższa niż jego amerykańskich kolegów. Pole jego manewru zawężają nie tylko unijne traktaty, ale też duże różnice w dynamice rozwoju poszczególnych państw eurolandu oraz ich polityce fiskalnej.