Angie i broda trenera

W tenisie mamy rok Andżeliki Kerber. Wierzącej w pracę niemieckiej dziewczyny z Puszczykowa.

Publikacja: 18.09.2016 12:06

Angie i broda trenera

Foto: Archiwum

Dwa tytuły wielkoszlemowe, rankingowy numer 1 na świecie, finał Wimbledonu, finał igrzysk olimpijskich, ponad 8,5 mln dolarów premii tylko za zwycięstwa na kortach – to skrócony bilans jej sezonu na kilka tygodni przed jego zamknięciem.

Mimo tych osiągnięć dla świata Andżelika Kerber nie jest tenisową divą. Powód jest widoczny – z natury to antygwiazda, nie prowokuje gazet kolorowych i internetu do zajmowania się jej życiem prywatnym, nie mówi za dużo, jest konkretna, naturalna, pozytywnie nastawiona do rzeczywistości, jak na normy tenisowych milionerek – wybitnie skromna.

Trudno doszukać się w jej zachowaniu odstępstw od norm, odrobiny szaleństwa i nieprzewidywalności. W zastępstwie media mogą tylko pisać, że Andżelika, dla przyjaciół najczęściej Ania lub Angie, to fałszywa tenisistka leworęczna. To prawda – wszystkie zwykłe czynności robi prawą ręką, w niej trzyma nóż, łyżkę, długopis lub kredkę (lubi rysować, ale tylko dla siebie).

Rodzice niczego nie zmieniali, zostawili trzyletniej córce wybór i ona uznała, że rakieta tenisowa lepiej leży, właściwie nie wiadomo dlaczego, w lewej dłoni. – Mam w niej więcej wyczucia niż w prawej – mówi niemiecka mistrzyni rakiety i to jest najprostsza odpowiedź.

Swoją drogą, takie przypadki w tenisie to żadna nowina. Najlepiej znany przykład leworęczności wyłącznie sportowej daje dziś Hiszpan Rafael Nadal, przed nim tak grał jego mentor i przyjaciel Carlos Moya, podobnie walczyły mistrzyni Wimbledonu Francuzka Marion Bartoli i wiecznie młoda Kimiko Date-Krumm z Japonii.

Kariera Andżeliki Kerber to nie jest przykład dla niecierpliwych. Dziewczyna pospieszyła się tylko z przejściem do zawodowego tenisa, zrobiła to w 2003 roku, gdy skończyła 15 lat, i była zaledwie 37. juniorką świata.

Można zrozumieć tę decyzję – w końcu była córką emigrantów z Polski pracujących ciężko na chleb w klubach tenisowych północnych Niemiec.

Szukając drogi do sukcesów

Ojciec Sławomir Kerber, były mistrz Polski juniorów, dość szybko zdał sobie sprawę, że może mu nie starczyć talentu i szczęścia na udaną karierę zawodową. Wybrał w końcu lat 80., jak wielu innych, wyjazd z żoną Beatą za zachodnią granicę. Mają dwie córki, Jessica została fryzjerką, ma dziś salon kosmetyczny w Kilonii, Andżelika dostałą w dłoń rakietę.

Sławomir Kerber trenował córkę do Wimbledonu 2004. Wierzył w nią mocno, doprowadził do pierwszych juniorskich sukcesów, do mistrzostwa Polski i mistrzostwa Niemiec w młodych kategoriach wiekowych. Zapewne przeniósł na nią niespełnione marzenia sportowe. Rozstali się nagle, z przyczyn, które obie strony chcą przemilczeć, ale każdy ojciec dorastającej córki wie, że to nie jest łatwy czas. Gdy ambicje ojcowskie mieszają się z młodzieńczymi hormonami – mieszanka wybuchowa gotowa.

Dziś córka i ojciec spotykają się rzadko, choć Sławomir pracuje w Polsce i Niemczech, do Puszczykowa oraz Kilonii ma względnie blisko. Nie pomaga także rozstanie rodziców.

Kolejne lata Andżelika Kerber spędziła, mozolnie szukając nowej drogi osiągnięcia sukcesu. To nie były czasy efektownych wzlotów i rankingowych skoków. Raczej ciągłe próby odnalezienia się w trudach życia na walizkach, poszukiwania trenerów i metod na zwycięstwa.

Robiła krok w przód i dwa wstecz. Kontuzje, w sporcie wyczynowym normalna sprawa, też przeszkadzały. Pojawiła się w pierwszej setce rankingu w 2007 roku, wypadła z niej rok później. Niby grała lepiej, ale wiary w siebie nie przybywało, choć wciąż słyszała opinie, że potencjał ma i to niemały.

Przełom numer jeden to turniej US Open 2011 – awans do półfinału. Drugi przełom rok później – półfinał Wimbledonu (ale przegrany gładko z Agnieszką Radwańską). W 2012 roku wygrała pierwszy turniej WTA, w hali w Paryżu, potem na trawie w Eastbourne. Doszła do pierwszej dziesiątki świata.

Wydawało się wtedy, że to w dużej części zasługa polskiej rodziny. Najbardziej znaną grupę wsparcia Andżeliki Kerber tworzą do dziś dziadek Janusz Rzeźnik z babcią Marią i mama Beata. Dziadek – wiadomo, zbudował w Puszczykowie centrum tenisowe, niedaleko postawił dom, zapewnił bezpieczną sportową i życiową przystań dla wnuczki.

Babcia Maria, choć w zasadzie Niemka, kuchnię prowadzi polską, pierogi, barszcz i tradycyjne wielkopolskie ciasta świąteczne – to ten rodzaj wsparcia, który może nie służy bezpośrednio formie tenisowej, ale jest do czego wracać i co wspominać.

Mama Beata niemal od początku wzięła na siebie rolę menedżera od spraw przyziemnych: rezerwacji biletów, hoteli, załatwiania wielu spraw, na które zapracowana córka nie ma czasu.

Jednak trzeba oddać Niemcom co niemieckie: postacią numer jeden w drużynie sportowej Andżeliki stał się trener Torben Beltz. To przykład, że dobry szkoleniowiec nie musi być wybitnym sportowcem. Mały Torben (rocznik 1976) lubił tenis od dziecka, zaczął grać, gdy miał siedem lat i wykazywał odpowiedni zapał.

Nie był jednak wybitnym juniorem, nie przebił się wśród seniorów. Próżno szukać jego nazwiska w archiwach ATP World Tour. W archiwach ITF widać, że w 2000 r. próbował gry w eliminacjach dwóch skromnych turniejów w Berlinie i Salzburgu, obie próby przegrał w pierwszej rundzie.

Dostał stypendium w amerykańskim college'u, dwa lata studiował i grał w lidze uniwersyteckiej. Po dyplomie wrócił do Niemiec i zaczął pracę w klubie TC Alsterquelle w gminie Henstedt-Ulzburg, w kraju związkowym Szlezwik-Holsztyn, 30 km na północ od Hamburga. Został trenerem, od 2004 roku z licencją Niemieckiego Związku Tenisowego.

W latach 2003/2004 przez półtora roku zajmował się początkiem kariery Andżeliki Kerber, gdy stawiała pierwsze kroki w WTA Tour. Wtedy, gdy potrzebowała pomocy podczas startów w juniorskich turniejach wielkoszlemowych i pojawiała się na małych turniejach w Berlinie, Vaduz, Lenzerheide, Garching, Porto lub w Opolu.

Rozstali się na dłużej, bo trener Beltz dostał etat w klubie RW Wahlstedt i zaczął prowadzić tamtejszą drużynę kobiecą w rozgrywkach pierwszoligowych. Dopiero w 2011 roku znów mógł dodać do obowiązków pracę i wyjazdy w świat z Kerber. Rozstali się jeszcze raz, już na krótko, w 2014 roku.

Tak, całkiem niespiesznie, budowało się ich zaufanie. Dziś łączy ich wiele, także przesądy – kiedy Andżelika gra w turnieju, trener nie goli brody. „Broda Beltza wygrała już dwa turnieje wielkoszlemowe" – napisały niektóre niemieckie gazety, ale bez złośliwości, bo dobrze wiadomo, co trener wnosi do pracy z tenisistką.

Wiadomość od Steffi

– Torben świetnie wie, jak się zachowuję. Wie o mnie tak dużo, że potrafi radzić sobie z moimi emocjami. To wcale nie jest łatwe. Nie zawsze jestem taka przyjemna, gdy coś wbiję sobie do głowy, ale z nim potrafię to przejść – te słowa Andżelika mówiła nieraz.

Beltz jest także partnerem treningowym tenisistki, wykonuje mozolną fizyczną pracę, w innych zespołach najczęściej zrzucaną na młodych tenisistów do wynajęcia.

Ojciec dwóch córek, w trudnych sytuacjach na korcie niemal zawsze jest spokojny i zrównoważony, poza kortem także sprawia wrażenie, że przy Kerber znalazł zajęcie życia. – Angie jest dobrą i miłą dziewczyną. Nie znam bardziej pozytywnej postaci w wielkim sporcie. Z nią chce się ciężko pracować – powtarza.

Znajomi dodają, że trener i mistrzyni nie rozstają się zaraz po treningu lub meczu. Życie w cyklu WTA Tour oznacza, że muszą umieć znosić się przez wiele godzin. Potrafią – na przykład grając w backgammona. O poważne stawki. Bywało, że przegrywający musiał skoczyć ze spadochronem lub wykonać zjazd kolejką górską.

Beltz znalazł klucz do Kerber dlatego, że jest człowiekiem na wszystkie pory roku, że traktuje swe zajęcie poważnie i całościowo.

Nie uważa, że potrafi wszystko, wręcz przeciwnie. Od 2015 roku w zespole znalazł się Simon Iden, fizjoterapeuta z Frankurtu. Iden ma 28 lat, ale już spore doświadczenie, które zdobył, pracując z kadrą niemieckich piłkarzy do lat 18 oraz z dorosłą reprezentacją koszykarską.

Torben Beltz wraz z Idenem przekonali Andżelikę, że sukces odniesie, zmieniając się fizycznie. Wytłumaczyli, że parę kilogramów wytrenowanych mięśni więcej wcale nie oznacza utraty kobiecości, wręcz przeciwnie. Swoje w tej dziedzinie dołożył jeszcze jeden cichy udziałowiec jej sukcesów, Mike Diehl z Kolonii, trener przygotowania fizycznego drużyny Niemiec w Pucharze Federacji.

Diehl, były mąż Barbary Rittner, przed laty niezłej tenisistki, dziś pani kapitan ekipy Niemiec w FedCup, wymyślił dla Andżeliki program ekstremalnie intensywnych ćwiczeń bez ciężkiego sprzętu.

Ważną postacią w drużynie Kerber jest też doktor Ulf Blecker, dla wielu postać znana, bo to przede wszystkim lekarz klubowy piłkarzy Fortuny Düsseldorf, ale także doktor ekipy przy rozgrywkach o Puchar Federacji.

Andżelika potrafi dzwonić do niego kilkanaście razy dziennie, nawet na pół godziny przed finałem Wielkiego Szlema – jak to zdarzyło się w Australii. Blecker mówi teraz: – Przewidziałem już o ósmej rano, że wygra tamten finał, w trzech setach.

Wygrała tamten finał, wygrała następny w Nowym Jorku, odbyła wiele rozmów z dziennikarzami w USA, potem w Niemczech i Polsce. Dziękowała wszystkim – dziadkowi, rodzinie, trenerom. Najwięcej mówiła nie o mocnych mięśniach i pracy, tylko o budowie wiary w siebie. Padło ważne nazwisko – Steffi Graf, największa heroina niemieckiego tenisa.

Andżelika była u niej osiem dni w 2015 roku. Dużo rozmawiały. Kerber usłyszała: – Jesteś na dobrej drodze, uwierz, że jesteś mocna i wszystko będzie dobrze.

W Nowym Jorku jeden z pierwszych esemesów gratulacyjnych przysłała wielka Steffi. – My Niemki musimy trzymać się razem – powiedziała z uśmiechem Andżelika amerykańskim dziennikarzom. I przez Monachium wróciła do Puszczykowa.

[email protected]

Parkiet PLUS
Sytuacja dobra, zła czy średnia?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy