Rynek private debt w Polsce wciąż chyba jest na wczesnym etapie rozwoju?
Faktycznie jest on na wczesnym etapie rozwoju, ale nie dotyczy to tylko Polski. Od czasu kryzysu finansowego z 2008–2009 r. zdobywa on jednak popularność, bo w jakiejś mierze próbuje sfinansować potrzeby dłużne przedsiębiorstw, szczególnie takich, które są za małe, by szukać finansowania na publicznym rynku obligacji korporacyjnych. Private debt jest więc szczególną częścią rynku długu korporacyjnego, najczęściej obejmującą przedsiębiorstwa średnie i mniejsze.
Jak wygląda dostępność tego rynku z perspektywy inwestora indywidualnego?
Generalnie na świecie rynek private debt jest trudno dostępny z perspektywy inwestora indywidualnego. On jest raczej zarezerwowany dla inwestorów instytucjonalnych.
Ale inwestor indywidualny może już zainwestować w fundusze private debt?
Zgadza się. Są one coraz bardziej dostępne i można powiedzieć, że w warunkach polskich fundusze private debt są nawet bardziej dostępne dla inwestorów indywidualnych niż na rynkach rozwiniętych. Tam w fundusze private debt inwestują przede wszystkim fundusze emerytalne, firmy ubezpieczeniowe czy też banki. U nas, z racji też ograniczonej bazy inwestorów instytucjonalnych, ten rynek rozwija się po stronie inwestorów indywidualnych. Barier, by inwestować w tego typu fundusze, też już szczególnie nie ma.
Pytanie tylko, czy dla fundusze private debt są faktycznie produktem dla przeciętnego inwestora?
Zdecydowanie tak. W portfelu inwestującego, szczególnie kiedy nie inwestuje on z myślą o krótkim terminie, a bardziej patrzy w perspektywie kilku lat, powinno się znaleźć miejsce dla ryzyka kredytowego. Uważam, że fundusze związane z rynkiem dłużnym, w tym właśnie z rynkiem private debt, powinny być elementem portfela przeciętnego inwestora, także tego, który ma niską akceptację ryzyka. Wtedy oprócz lokat i obligacji skarbowych fundusze obligacji korporacyjnych mogą stanowić tę bardziej rentowną część portfela. Również jednak dla tych, którzy akceptują większe ryzyko, fundusze dłużne, w tym private debt, mogą być tą częścią portfela, która w sposób powtarzalny przynosi atrakcyjny dochód. Są na polskim rynku fundusze private debt, które mają charakter publiczny, czyli oferują certyfikaty na bazie prospektów, zaakceptowanych przez KNF. Dzięki temu, że mają charakter publiczny, są one notowane na giełdzie. Można je sprzedać nie tylko poprzez wykup do funduszu, ale także w transakcjach na rynku wtórnym. Dzięki temu, że są to fundusze publiczne, co kwartał publikują sprawozdania finansowe, pokazując dokładnie cały portfel inwestycyjny. Można więc dokładnie sprawdzić, jakie przedsiębiorstwa zostały sfinansowane w formule private debt, jakie są terminy zapadalności czy też jakie jest oprocentowanie poszczególnych papierów. Transparentność jest więc bardzo wysoka. Co warte podkreślenia, w przypadku funduszy publicznych również próg wejścia jest relatywnie niski, bo zaczyna się od kilku tysięcy złotych. Oprócz funduszy publicznych funkcjonują na rynku fundusze niepubliczne. W ich przypadku, zgodnie w przepisami unijnymi, ten próg wejścia wynosi 40 tys. euro. Biorąc pod uwagę fakt, że tego typu inwestycje powinny być częścią portfela, to w tym przypadku są już one zarezerwowane dla osób z większym kapitałem.
Jak długi powinien być horyzont czasowy jeśli chodzi o inwestycje w fundusze private debt, tak by faktycznie czerpać z tego realne korzyści?
Uważam, że powinien on być co najmniej zbliżony do horyzontu naszych inwestycji. My finansujemy przedsiębiorstwa najczęściej na okres od dwóch do pięciu lat. Racjonalne jest więc to, aby inwestor, który wybiera fundusz private debt, również myślał o podobnym horyzoncie czasowym. Fundusze private debt, chociaż dokonują inwestycji na rynku niepublicznym, dokonują wyceny najczęściej raz na miesiąc. To oznacza, że raz na miesiąc, w oparciu o modele wyceny, muszą brać pod uwagę bieżące dane obserwowalne, do których zaliczamy poziom stopy wolnej od ryzyka czy też rynkową premię za ryzyko kredytowe. Te dane powodują, że następuje zmienność bieżących wycen, co było dobrze widać w I półroczu 2022 r., kiedy rosły stopy procentowe. Miało to negatywny wpływ na wyniki funduszy, chociaż nie aż tak duży, jak w przypadku obligacji skarbowych. Jeśli jednak nasz horyzont inwestycyjny będzie zbliżony do tego, w którym my inwestujemy w dług przedsiębiorstw, to minimalizujemy ryzyko wycen, które pojawiają się w trakcie trwania życia tego produktu.
Czy więc inwestując w fundusze private debt, powinna nam przyświecać zasada „kup i zapomnij”?
Tak też może być. Mamy inwestorów, którzy korzystają z naszych produktów już od kilkunastu lat. Wydaje mi się, że są z nami tak długo dlatego, że są zadowoleni z efektu tych inwestycji, bo w tym czasie, w sposób bardzo systematyczny udawało nam się realizować powtarzalnie atrakcyjne stopy zwrotu. Nie ma nic złego w tym, aby fundusze private debt stały się trwałym elementem portfela inwestycyjnego. Funduszy private debt nie traktowałbym jednak w sposób koniunkturalny. Jeśli dojdzie do obniżek stóp procentowych, to one oczywiście obniżą stopy dyskontowe w modelach wyceny i tym samym dokonają rewaluacji w górę wycen instrumentów w portfelu. Nie inwestowałbym w fundusze private debt, wychodząc jedynie z takiego założenia.
Jakie stopy zwrotu osiągają fundusze private debt?
Mógłbym powiedzieć, że dobre, a w ubiegłym roku nawet bardzo dobre, w szczególności na tle innych klas aktywów. Zarządzany przez nas fundusz niepubliczny osiągnął w ubiegłym roku stopę zwrotu na poziomie 11,8 proc. netto, co było prawdopodobnie najwyższą stopą zwrotu spośród wszystkich funduszy dłużnych w Polsce. Z kolei fundusz publiczny Rentier, którego portfelem zarządzamy, osiągnął najwyższą stopę zwrotu spośród wszystkich otwartych funduszy obligacji korporacyjnych i publicznych zamkniętych korporacyjnych i to było 9 proc. Ktoś może powiedzieć, że to nie jest spektakularna stopa zwrotu. To, co jednak jest ważniejsze w przypadku tych funduszy, to powtarzalność wyników. PRT