Catalyst powstał w bardzo trudnym czasie dla rynku kapitałowego. Był to środek światowego kryzysu finansowego, na rynku akcji panowała bessa, a wielu inwestorów po okresie wielkiej hossy ze szczytem notowań w 2007 r. nie chciało słyszeć o inwestowaniu w akcje. Do tego perturbacje na światowym rynku finansowym przełożyły się na banki działające w Polsce. Ograniczały one finansowanie dłużne, szczególnie niechętnie patrzono na branżę nieruchomości, która za oceanem była zarzewiem kryzysu. Pojawiła się zatem luka kapitałowa, a ówczesny zarząd GPW chciał tworzyć nowe rynki, w tym alternatywne systemy obrotu. Wówczas po nieco ponad dwóch latach działania uważano chociażby, że uruchomienie NewConnect było bardzo dobrym pomysłem. Postanowiono pójść za ciosem i tak oto powstał rynek obligacji Catalyst.
Cofając się w czasie o te kilkanaście lat, warto wspomnieć, że wówczas obligacje korporacyjne były bardzo słabo wykorzystywanym instrumentem. Co ciekawe, w naszym regionie były to popularniejsze instrumenty niż u nas. Można to tłumaczyć istniejącymi OFE, które dostarczały miesiąc w miesiąc sporo kapitału, stąd rynek akcji był w rozkwicie i nie potrzebowano obligacji korporacyjnych, ponieważ banki wystarczały. Zatem Catalyst miał wypełnić istniejącą lukę oraz zachęcić inwestorów indywidualnych do lokowania na nim swoich oszczędności. Szczególnie ta druga funkcja mogła wydawać się atrakcyjna, ponieważ ze względu na bessę panował odwrót od akcji czy też funduszy inwestycyjnych.
Jednym z głównych motywów powstania Catalystu była chęć zapełnienia luki kapitałowej, która szczególnie na samym jego początku dotyczyła deweloperów. I to oni zaczęli mocno korzystać z tego finansowania, ponieważ banki nie za bardzo chciały ich finansować. Do tego dołączyli przedstawiciele pozabankowej branży finansowej, w szczególności windykatorzy, którzy również mieli problem z pozyskiwaniem finansowania bankowego. Tak się składa, że te branże zdominowały Catalyst aż do dziś. Jest to jednocześnie jeden z pierwszych zidentyfikowanych problemów tego rynku, ponieważ bardzo trudno jest tam zbudować branżowo zdywersyfikowany portfel obligacji korporacyjnych.
Kolejną kwestią, którą należy poruszyć, są z pewnością obroty. W latach 90. czy też na początku nowego wieku obligacje korporacyjne w Polsce słabo się rozwijały i było to tłumaczone brakiem rynku obrotu nimi. Zatem jedyną strategią jest trzymanie ich do wykupu. Niektórzy żartownisie powiedzieliby, że jest to strategia „hold to default”. Catalyst teoretycznie miał dać rozwiązanie. Niestety, po 15 latach można jasno stwierdzić, że jest to jeden z głównych jego problemów. Wystarczy rzut oka na historyczne statystyki obrotów i widzimy, że mieliśmy jedynie cztery kwartały, gdy obroty przekroczyły łącznie miliard złotych. Średnio kwartalnie jest to kilkaset milionów. Tak, tak – kwartalnie! Jeżeli na rynku akcji podczas jednego dnia mamy obroty wynoszące kilkaset milionów złotych, to mówimy, że była to słaba sesja pod względem obrotów. Na Catalyst mamy takie obroty w całym kwartale. Rzut oka na liczbę transakcji na Catalyście też nie napawa optymizmem. Otóż historycznie w żadnym kwartale nie udało się przebić liczby 25 tys. transakcji.
Z czego mogą wynikać tak marne obroty? Moim zdaniem mamy niejako do czynienia z zamkniętym kręgiem. Ostatnie lata pokazują, że przy wysokich stopach procentowych inwestorzy kupują obligacje korporacyjne. Zatem to nie jest tak, że nikt się tym nie interesuje i te papiery są jedynie ciekawostką. Są one kupowane głównie w publicznych emisjach największych emitentów, czyli na rynku pierwotnym. Nie ma marazmu, a wręcz przeciwnie, często popyt przekracza podaż. Natomiast nie udaje się nakłonić inwestorów, aby handlowali tymi obligacjami na Catalyście. Obligacje z tych emisji trafiają na ten rynek, ale w wielu wypadkach obrót nimi jest znikomy. Jak się rozmawia z inwestorami indywidualnymi z publicznych emisji, to mówią, że nie handlują, bo nie ma obrotów. Oto mamy wspomniany zamknięty krąg.