Z daleka od morza

Pierwsze wrażenie: ryba. Dla niektórych pachnie, ale czy mówią to z przekonaniem czy tylko z kurtuazji - trudno powiedzieć. Tę rybę czuć wszędzie. W księgowości, biurze handlowym, korytarzu, przez całe dwa piętra schodów wiodących do gabinetu prezesa i zresztą u niego również. Ale w końcu prezes z ryby żyje...

Publikacja: 24.12.2004 07:39

- Prowadziłem już w życiu wiele interesów. A dlaczego ryby? Bo smakoszem jestem - śmieje się Leszek Trzcieliński, właściciel spółki Rybhand. Firmy tym dziwniejszej, że działającej w wielkopolskim Jarocinie, - z dala od mórz, jezior, rzek i wszelkich hodowców ryb.

Ta firma

ma być rodzinna

W 1991 roku Leszek Trzcieliński założył małą firmę, która w Jarocinie sprzedawała przetwory rybne. Dzisiaj ma jeden zakład produkcyjny, flotę własnych pojazdów i trzy biura handlowe w Polsce. Rocznie przetwarza blisko 20 tysięcy ton ryb, zatrudnia 400 pracowników i ma najwyższą rentowność w branży. Rybhand, przy przychodach w wysokości około 60 mln zł (największe firmy mają ponad 200 mln zł) zarabia około 2,7 mln zł netto. - Po co mi wielka firma, jakieś wielkie udziały w rynku, skoro nie będzie zysków? Ta firma ma przynosić zysk. Nie chcę sztucznie zwiększać sprzedaży. Jedyne, co chcę zrobić, to unowocześniać technologię - tłumaczy swoją filozofię właściciel. Marzy mu się, aby firma pozostała rodzinna. Dlatego Rybhand, mimo swoich rozmiarów, wciąż pozostaje spółką cywilną. - Tu właścicielem jestem ja. I uważam, że tylko tak można dobrze kontrolować firmę - mówi szef w przerwie między podpisywaniem faktur. Wciąż dzwonią telefony, a on tłumaczy właśnie, że firma, taka jaka jest - wystarczy. - Pewnie, już dziś mam więcej zamówień niż mógłbym zrealizować. Ale po co pracować 18 godzin dziennie, jeśli z tego nie ma zysku? - mówi Trzcieliński.

Szokowe zamrażanie

Firma importuje ryby z całego świata, dlatego miejsce jej działania nie ma większego znaczenia. Z Argentyny pochodzą morszczuki, z USA mintaje, z Szetlandów makrele, z Islandii halibuty i grenadiery... Część trafia do Jarocina ze statków wpływających do portu w Szczecinie. Stamtą już prosto do Rybhandu. Tu zaczyna się przetwarzanie. Dumą firmy jest zwłaszcza linia do szokowego zamrażania ryb. Według zapewnień pozwalająca dłużej zachować świeżość towaru.

Karpie - to jeden z nielicznych "produktów", które na mrożenie nie czekają. Przeważnie pochodzą z Polski i, jak wszystkie produkty Rybhandu, trafiają do polskiego klienta. - Polacy przypominają sobie o karpiu przed Bożym Narodzeniem. Wtedy sprzedaż rośnie nam chyba o 1000 procent. Praktycznie 98 procent naszej całorocznej sprzedaży karpia realizujemy w grudniu. Ale i tak karp jest coraz mniej popularną rybą, nawet podczas świąt - opowiada właściciel firmy.

Grudniowe "zamieszanie"

W grudniu, w Rybhandzie zaczyna się wyjątkowe "zamieszanie". Obroty rosną prawie dwukrotnie, zakład pracuje pełną parą, a nowi pracownicy przekonują się, co to znaczy świąteczna gorączka. Rolmops po kaszubsku, wiejski śledzik z cebulą, dorsz po grecku - tym hitom firmy towarzyszy na sklepowych półkach blisko 100 innych produktów, pakowanych w szklane słoiki i plastikowe pojemniczki. Po świętach sprzedaż spada, ale zwiększone zapotrzebowanie na ryby utrzymuje się jeszcze do kwietnia. To już koniec sezonu. Polacy wybierają wówczas "świeżą rybę" prosto z morza - mimo że i tak pochodzi ona z chłodni.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego