- Prowadziłem już w życiu wiele interesów. A dlaczego ryby? Bo smakoszem jestem - śmieje się Leszek Trzcieliński, właściciel spółki Rybhand. Firmy tym dziwniejszej, że działającej w wielkopolskim Jarocinie, - z dala od mórz, jezior, rzek i wszelkich hodowców ryb.
Ta firma
ma być rodzinna
W 1991 roku Leszek Trzcieliński założył małą firmę, która w Jarocinie sprzedawała przetwory rybne. Dzisiaj ma jeden zakład produkcyjny, flotę własnych pojazdów i trzy biura handlowe w Polsce. Rocznie przetwarza blisko 20 tysięcy ton ryb, zatrudnia 400 pracowników i ma najwyższą rentowność w branży. Rybhand, przy przychodach w wysokości około 60 mln zł (największe firmy mają ponad 200 mln zł) zarabia około 2,7 mln zł netto. - Po co mi wielka firma, jakieś wielkie udziały w rynku, skoro nie będzie zysków? Ta firma ma przynosić zysk. Nie chcę sztucznie zwiększać sprzedaży. Jedyne, co chcę zrobić, to unowocześniać technologię - tłumaczy swoją filozofię właściciel. Marzy mu się, aby firma pozostała rodzinna. Dlatego Rybhand, mimo swoich rozmiarów, wciąż pozostaje spółką cywilną. - Tu właścicielem jestem ja. I uważam, że tylko tak można dobrze kontrolować firmę - mówi szef w przerwie między podpisywaniem faktur. Wciąż dzwonią telefony, a on tłumaczy właśnie, że firma, taka jaka jest - wystarczy. - Pewnie, już dziś mam więcej zamówień niż mógłbym zrealizować. Ale po co pracować 18 godzin dziennie, jeśli z tego nie ma zysku? - mówi Trzcieliński.
Szokowe zamrażanie