Jedną z kluczowych miar inflacji w Stanach Zjednoczonych jest deflator PKB - w uproszczeniu różnica między nominalnym a realnym wzrostem produktu krajowego brutto. To syntetyczny wskaźnik pokazujący skalę wzrostu cen w całej gospodarce, we wszystkich jej (mierzalnych statystycznie) sektorach.
W I kwartale tego roku deflator był w Polsce ujemny - różnica pomiędzy nominalnym a realnym wzrostem produktu krajowego brutto wyniosła -0,2 proc. Nie popadam w paranoję będącą udziałem niektórych decydentów i nie boję użyć się tego słowa: inflator PKB wyniósł 0,2 proc. Co ciekawe, najnowsze dane o sprzedaży detalicznej przynoszą podobne rewelacje. Według GUS, nomi-
nalny wzrost sprzedaży detalicznej wyniósł 13,7 proc. rok do roku, jednak wzrost realny był wyższy i wyniósł 14 procent! Z inflatorem sprzedaży detalicznej mieliśmy również do czynienia miesiąc wcześniej.
Co to oznacza dla naszych portfeli i polskiej polityki pieniężnej? Jest to kolejne potwierdzenie faktu, że inflacja jako zjawisko makroekonomiczne jest, jak dotąd, w Polsce pomijana. W zależności od udziałów poszczególnych jej składowych waha się od -0,3 do +1 proc. Nie byłoby jednak uczciwe twierdzenie, że jest to niezbity dowód niewłaściwego (zbyt wysokiego) poziomu stóp procentowych. Przecież inflator PKB pojawił się również w III kwartale 2003 roku, po którym (w ciągu 9 miesięcy) nastąpił szybki wzrost cen i stóp procentowych. Tutaj jednak jest klucz do obecnego dylematu rynkowego - krzywa dochodowości już dziś wycenia ponad 100 punktów bazowych podwyżki w ciągu 9-12 miesięcy, naszym zdaniem niesłusznie. Co zmieniło się wobec drugiej połowy 2003 roku, czasu, kiedy mowa o podwyżkach również wydawała się nam absurdalnym pomysłem?
Inflacja CPI i netto były na bardzo zbliżonych do obecnych poziomach - we wrześniu 2003 roku obie wynosiły 0,9 proc. rok do roku. Wzrost przyspieszył już wtedy do ponad 4 proc., z mniejszym jednak niż dziś udziałem popytu krajowego. Ceny ropy nie rozpoczęły jeszcze wtedy swojego triumfalnego marszu w górę, przed nami było najpierw osłabienie, potem wzmocnienie złotego.