W innej ciekawej zabawie szukano odpowiedzi na pytanie, czy rynek faktycznie przez swoje działanie potrafi odzwierciedlić wszystkie dostępne informacje.
Tym razem naukowcy zaaranżowali badanie w ten sposób, że losowo dzielili uczestników na Pierwszej z nich mówili, że papiery na koniec zabawy będą warte albo 1 albo 2, albo 3 złote. Drugiej grupie powiedzieli, że wartość końcowa to albo 1, albo 2 złote. Trzecia część inwestorów dowiedziała się natomiast, że na koniec za każdą akcję otrzymają być może 1, a być może 3 złote. Uważnie czytając podane warunki dochodzimy do jednoznacznego wniosku, że wartość wewnętrzna akcji to 1 złoty. Jednak tak jak to najczęściej bywa na prawdziwym rynku, żaden uczestnik nie zna jej dokładnie i każdy jest w posiadaniu tylko pewnej cząstki informacji. Oczywiście, te badania były też prowadzone w różnych wariantach (np. z dostarczonych informacji wynikało, że wartość wewnętrzna to nie jeden a dwa złote).
Okazało się, że tutaj ekonomiści mieli trochę lepszego nosa niż w przypadku ceny odzwierciedlającej wartość wewnętrzną. Faktycznie mechanizmy rynkowe prowadzą do takiego końcowego ukształtowania ceny, która świadczyłaby o "wymianie informacji" między uczestnikami. "Mądrość rynku" łączy trzy grupy niepewnych informacji w jeden całościowy obraz. Jednak jest kilka ale...
Po pierwsze, rynek nie odzwierciedlał tej ceny idealnie. Cena zazwyczaj była wychylona w stronę środka skali. Mianowicie, jeśli z trzech możliwych wartości badacze wypłacali 1 złoty na koniec zabawy, to cena zazwyczaj kończyła swoje fluktuacje mniej lub bardziej powyżej złotego. Jeśli natomiast wartością wewnętrzną były 3 złote, to okazywało się, że najczęściej ostatnie transakcje były zawierane po ponad 2,5 złotego.
Po drugie, tutaj, jak zawsze zresztą, dużo psuł nadmiar gotówki. Jeśli inwestorzy nie mieli co robić z pieniędzmi, to psuli rynek i ceny końcowe ewidentnie były wyższe niż przy małym współczynniku P. Choć ciągle było widać, że rynek wymienia informacje między uczestnikami, to jednak inwestorom nadmiar gotówki szkodzi w racjonalnym podejmowaniu decyzji. O nadmiarze wolnych mocy nabywczych było już parę paragrafów wcześniej, więc nie będę znowu rozpisywał się o naszym zamiłowaniu do wydawania.
Księgo otwórz się, nieudane
debiuty i czerwone światło
Pewien dość łagodzący wpływ na nierozsądne wydawanie przez nas pieniędzy ma dostęp do księgi ofert. Okazywało się, że jeśli uczestnicy zabawy oprócz informacji o aktualnej cenie i obrotach dostawali też możliwość wglądu do księgi złożonych ofert, to podejmowali bardziej zrównoważone decyzje. Nie mówię, że bąble nie powstawały. Krachy nadal były na porządku dziennym, natomiast sam nieracjonalny wzrost cen był zazwyczaj mniejszy niż przy zamkniętej księdze ofert.
Z innych ciekawostek warto zwrócić uwagę, że te przypadki, w których handel akcjami zaczynał się na najniższym poziomie, zazwyczaj stawały się potem przykładami spektakularnie dużych bąbli. Można chyba z tego spróbować wyciągnąć wniosek, że jeśli jakaś spółka na debiucie miała niską cenę, to jest szansa na duży wzrost? Jednak jak stwierdzić, że dana cena jest niska? Uchylam się od odpowiedzi.
Innym ciekawym spostrzeżeniem był sposób prezentacji danych. Choć wydać się to może trochę dziecinne, to wyraźne odróżnienie spółki przewartościowanej - na przykład czerwonym kolorem - obniżało skłonność do powstania bąbla. Organizatorzy zabawy powiedzieli uczestnikom, że jeśli cena akcji przekroczy jej wartość wewnętrzną o 50 proc., to jej kurs będzie pojawiał się na czerwonym tle. Okazało się, że wyraźnie osłabia to owcze zapędy.
Kup pan cegłę
Jak widać, takie zabawy pozwalają nam dowiedzieć się kilku szczegółów o funkcjonowaniu rynku. Tak jak już wcześniej zaznaczyłem, należy z dużą ostrożnością podejść do przenoszenia otrzymanych wyników na grunt rzeczywistych rynków finansowych. Myślę jednak, że dla wielu inwestorów eksperymenty podobne do opisanych przynoszą jakąś konkretną wiedzę.
Na przykład, spostrzeżenie, że nadmiar gotówki wyraźnie odrywa ceny od wartości wewnętrznej, może stanowić ważną informację dla przyjmowanych strategii inwestycyjnych. Może też, niestety, zniechęcić nas do przyglądania się takim wskaźnikom, jak P/E. Niemniej nie sugerowałbym zbyt szybkich rozwodów z tradycyjnymi technikami oceny spółki. Po pierwsze, po każdym irracjonalnym wzroście następuje gwałtowny powrót do rzeczywistości. Miejsca lądowania trzeba wtedy szukać gdzieś właśnie w oparciu o te wartości, o których mówią nam różne fundamentalne wskaźniki spółki.
Możemy też, na przykład, sami sobie wprowadzić takie czerwone światełko na przewartościowane spółki. Nierzadko papier ma fatalne wskaźniki, a nas jednak coś kusi, żeby go kupić, bo "coś na nim ewidentnie się dzieje". Na tego typu transakcjach najczęściej dostajemy po kieszeni. Sparzymy się, minie trochę czasu i znowu zaczyna nas korcić jakaś świetna okazja na trochę "zdezelowanej" spółce. Warto wtedy włączyć sobie takie mentalne czerwone światło. Możemy też wyrobić w sobie nawyk, żeby przez najbliższe parę dni lekturę gazety rozpoczynać od zamalowywania na czerwono danej spółki.
Wyniki tego typu zabaw można próbować przyjąć jako odzwierciedlające giełdową rzeczywistość, ponieważ wszystkie kwoty wypłacane są po eksperymencie w żywej gotówce. Ma to zapewnić, że badani będą zachowywać się maksymalnie zgodnie z tym, co prezentują inwestorzy na prawdziwych rynkach finansowych.
Dla dopełnienia obrazu może jeszcze warto dodać, że większość tego typu badań jest przeprowadzana w Stanach Zjednoczonych. USA jest właściwie matecznikiem ekonomii eksperymentalne, jak nietrudno się domyślić, zdecydowana większość osób biorących udział w eksperymentach to rodowici Amerykanie. Proszę mnie nie posądzać o szowinizm, ale może Polacy aż takich błędów nie popełniają? Może gdy mamy cegłę wartą złotówkę, to nie zapłacę za nią dwóch złotych? Nie wiem. Tak czy owak powstaje pytanie o wpływ kultury na wyniki badań. Na razie pytanie to pozostaje bez odpowiedzi.
Mam nadzieję, że w dzisiejszym artykule dało się znaleźć choć trochę wiedzy o funkcjonowaniu rynku. Wszystkich badaczy bardzo zaskakuje siła, z jaką nadmiar wolnych pieniędzy, odrywa ceny od rzeczywistości. Tak więc, jeśli poczujemy w powietrzu cichy pomruk dużej kasy, to być może właśnie zaczyna się świetny czas dla giełdy. Pamiętajmy jednak, że ZAWSZE po nadmiernych wzrostach przychodzą spadki urealniające ceny. Uważajmy na nie, żeby przypadkiem nie urealniły naszych portfeli. Czasami lepiej być trochę mniej pazernym i odpuścić część potencjalnych zysków, niż polecieć za chwilę z całym rynkiem w dół.