Należy pamiętać, że stanowi ona integralną część większego organizmu, jakim jest europejski przemysł samochodowy. To od popytu na europejskim rynku zależy poziom zamówień na produkty polskich zakładów, od suwerennych decyzji ich zagranicznych właścicieli zaś – tempo oraz kierunek ich dalszego rozwoju. Zwolnienia grupowe w Tychach są właśnie w dużej mierze pochodną obu tych czynników. Kwestią otwartą pozostaje to, jaką rolę w rozwoju tego silnie zdominowanego przez globalne koncerny sektora, może odgrywać również polski rząd.
Europejska motoryzacja w największych opałach od lat
Sytuację krajowego przemysłu motoryzacyjnego trudno analizować w oderwaniu od tego, co dzieje się w tej branży w Europie. Tu mamy zaś do czynienia z podwójnym problemem. Pierwszym jest malejący nieprzerwanie od 2007 roku popyt. W latach 2008–2011 łączny spadek wolumenu sprzedaży nowych aut w Unii Europejskiej wyniósł ponad 15 proc. Byłby on prawdopodobnie większy, gdyby nie stabilność rynków bogatszych krajów strefy euro, dodatkowo wspierana przez rządowe programy dopłat do zakupu nowych aut.
Na jej południowych krańcach miała jednak miejsce prawdziwa zapaść. W Grecji sprzedaż zmalała w tym czasie łącznie o 65 proc., w Hiszpanii o ok. połowę, we Włoszech zaś o blisko jedną trzecią. W minionym roku spadki na poziomie całej Unii Europejskiej jeszcze bardziej się pogłębiły (w pierwszych 11 miesiącach liczba rejestracji nowych aut zmniejszyła się o 7,6 proc. r./r.). Najbardziej się do tego przyczynił silny regres na rynku francuskim (-13,8 proc. r./r.), który do ubiegłego roku – wspierany hojnymi dopłatami rządowymi – radził sobie bardzo dobrze. Dalsze silne pogorszenie notują kraje południowe – w Grecji i Portugalii spadki sięgają 40 proc., na trzecim zaś największym rynku samochodowym UE – we Włoszech – ok. 20 proc. r./r.
Drugą bolączką europejskiej branży samochodowej są nadmiernie rozbudowane moce produkcyjne, które przy obecnym niskim poziomie ich wykorzystania stanowią poważne obciążenie kosztowe dla niektórych producentów (szczególnie tych mocno usadowionych na zniżkujących rynkach, jak koncerny francuskie, Fiat czy Opel). Łączną nadwyżkę mocy produkcyjnych w unijnym przemyśle samochodowym eksperci PwC szacują na grubo ponad 4 mln sztuk. By lepiej zobrazować rozmiar istniejącej luki popytowej, wystarczy nadmienić, że odpowiada ona zdolnościom produkcyjnym ponad 20 dużych europejskich fabryk. Tak silne niedopasowanie popytu i podaży to po części konsekwencja modelu wsparcia dla tego przemysłu, jaki przyjęło wiele europejskich rządów po wybuchu pierwszego kryzysu w 2008 roku. Wówczas, aby ratować miejsca pracy w motoryzacji, decydowano się na podtrzymanie wysokiego popytu (dzięki rządowym programom dopłat unijny rynek nie odnotował tak drastycznych spadków sprzedaży, jak np. rynek amerykański) w nadziei, że dobra koniunktura wkrótce powróci. Jak wiadomo nie powróciła, a po tym, jak w niektórych krajach (np. we Francji) zniknęło wsparcie państwa, popyt na samochody zaczął ponownie szybko spadać. Stworzenie sztucznych warunków popytowych sprawiło zatem, że unijna branża samochodowa nie wykorzystała trudnego okresu 2008–2009, aby przeprowadzić niezbędną restrukturyzację, w efekcie czego staje się ona coraz bardziej nieunikniona w obecnym momencie.
Warto wspomnieć, że aktualne położenie europejskiego przemysłu motoryzacyjnego jest zgoła odmienne od tego w Stanach Zjednoczonych. W 2009 roku amerykańskie koncerny samochodowe zmuszone były poprosić rząd o gigantyczną pomoc finansową, lecz w zamian zobowiązały się podjąć niezbędne działania restrukturyzacyjne tak, aby dostosować moce produkcyjne do nowych realiów rynkowych. W ostatnich latach zostały one zredukowane o ok. 1,5 mln sztuk pojazdów. Rezultat jest taki, że pomimo iż sprzedaż aut na rynku amerykańskim wciąż znacząco odbiega od poziomów sprzed kryzysu, tamtejsze zakłady prosperują dobrze, przynosząc ich właścicielom pożądane zyski. W Europie zaś wskaźnik wykorzystania mocy produkcyjnych wynosi niewiele ponad 70 proc., przy czym w niektórych krajach (jak Włochy czy Francja) jest on nawet wyraźnie niższy. Według PwC Autofacts aż 16 dużych fabryk samochodowych w Europie Zachodniej pracowało w 2012 roku na mniej niż 50 proc. swoich możliwości. Sytuacja ta jest na dłuższą metę nie do utrzymania. Jeśli popyt na Starym Kontynencie na trwałe się nie odrodzi, zamykanie fabryk stanie się faktem.