Rynki przyjęły bardzo ostrożnie wyniki singapurskiego szczytu między amerykańskim prezydentem Donaldem Trumpem a przywódcą Korei Płn. Kim Dżong Unem. Chiński indeks Shanghai Composite zamknął się 0,9 proc. na plusie, japoński Nikkei 225 wzrósł w ciągu sesji o 0,3 proc., ale południowokoreański Kospi spadł o 0,05 proc. Większość europejskich indeksów giełdowych lekko zaś zyskiwała w ciągu dnia. Zniknął (przynajmniej na jakiś czas) jeden z głównych czynników niepewności na rynkach, ale nie było z tego powodu euforii wśród inwestorów.
Diabeł tkwi w szczegółach
Już samo spotkanie prezydenta USA z przywódcą Korei Płn. to wydarzenie bezprecedensowe. Na zakończenie szczytu obaj przywódcy przedstawiali je jako przełomowy krok ku zakończeniu konfliktu trwającego od blisko 70 lat.
– Dzisiaj odbyliśmy historyczne spotkanie i zdecydowaliśmy się zostawić przeszłość za nami. Świat zobaczy wielką zmianę – mówił Kim Dżong Un.
Podpisali oni dokument, w którym zadeklarowali: początek nowych relacji między Koreą Płn. i USA opartych na „dążeniu narodów obydwu krajów do życia w pokoju i dobrobycie" i wspólne budowanie pokoju na Półwyspie Koreańskim. Korea Płn. zobowiązała się pracować nad pozbyciem się broni jądrowej i umożliwić Amerykanom repatriację szczątków jeńców i zaginionych żołnierzy z czasów wojny koreańskiej. Deklarację tę pozytywnie oceniły m.in.: Korea Płd., Japonia i Chiny. Wielu ekspertów uważa jednak jej treść za zbyt ogólnikową. Problemy z jej interpretacją mogą wywołać w przyszłości nowe napięcia między USA a Koreą Płn. i co za tym idzie potencjalne nowe wstrząsy na rynkach.
– Obie strony różni to, co znaczy denuklearyzacja. Dla USA oznacza, że Korea Płn. musi ją przeprowadzić w sposób kompletny, weryfikowalny i nieodwracalny. Dla Kima oznacza ona zawieszenie testów nuklearnych i rakietowych w zamian za duże koncesje gospodarcze i wycofanie się przez USA z przywództwa w Azji – twierdzi Sue Trinh, analityczka RBC.