Jak wcześniej drożały one na fali spekulacji dotyczących poprawy sytuacji gospodarczej na świecie. Innych istotnych powodów do kupowania (relatywnie drogich przecież) akcji przynajmniej wczoraj bowiem brakowało.
Nowe prognozy ekonomiczne spłynęły z Azji i dwóch dość ważnych gospodarek europejskich. Azjatycki Bank Rozwoju przyznał, że na rynkach wschodzących Dalekiego Wschodu wzrost PKB będzie w tym roku większy niż spodziewano się w marcu. W Chinach, które coraz częściej dyktują koniunkturę na światowym rynku finansowym, wzrost ma wynieść 8,2 proc., zamiast oczekiwanych dotąd 7 proc.
Z kolei w Europie o mniejszych spodziewanych w tym roku spadkach PKB (i zwyżkach w przyszłym) w swoich krajach poinformowały ministerstwo finansów Włoch oraz Sekretariat Stanu ds. Gospodarczych w Szwajcarii. Do zakupów akcji mogły też zachęcać zapowiedzi szczytu G-20 w Pittsburghu, skąd popłyną zapewne słowa otuchy i deklaracje o utrzymaniu rządowych programów stymulacyjnych. Okrągłe słowa przywódców raczej rynkom nie zaszkodzą, a mogą pomóc.
Niepomyślne dla inwestorów dane napłynęły natomiast z gospodarki amerykańskiej. Okazało się, że ceny domów wzrosły tam w lipcu jedynie o 0,3 proc. w stosunku do czerwca, mniej niż oczekiwali ekonomiści, co oznacza ograniczenie poprawy na rynku nieruchomości. M. in. dlatego po dobrym otwarciu zwyżki na giełdach nowojorskich znacznie wyhamowały.Inwestorzy muszą się zastanowić, czy niewielkie (lub wręcz kosmetyczne) korekty na plus prognoz PKB to jest faktycznie to, czego oczekiwali, windując ceny akcji o kilkadziesiąt procent. Dlatego nad giełdami wciąż wisi ryzyko - mniejszej lub większej - korekty.
W przypadku surowców wczorajszy powrót inwestorów do ryzykownych inwestycji oznaczał pierwszy od czterech sesji wzrost notowań ropy i złota.