Jedynie Tauron zakończył negocjacje z Urzędem Regulacji Energetyki dotyczące taryf na 2020 r. Pozostałe koncerny energetyczne spotkały się z wetem Urzędu odnośnie do przyszłorocznych taryf, co – na chwilę obecną – będzie oznaczać stosowanie dotychczasowych taryf. Dzięki decyzji poprzedniego rządu Mateusza Morawieckiego dotyczącej „zamrożenia cen" w 2019 r. są to w gruncie rzeczy stawki z 2018 r.
7 złotych więcej
Jak szacował podczas wtorkowej konferencji prezes URE, rachunek przeciętnego klienta indywidualnego firmy Tauron Sprzedaż ma wzrosnąć o ok. 7 zł miesięcznie. – Wzrost rachunków dla odbiorców Tauron Sprzedaż wyniesie 12 proc., a wzrost samej ceny energii to ok. 20 proc. – skalkulował Adam Dobrowolski, dyrektor departamentu rynków energii elektrycznej i ciepła URE. Tauron działa na terytorium południowo-zachodniej Polski, obejmując swoim zasięgiem ok. 5,5 mln klientów.
Jednocześnie Urząd zatwierdził taryfy przesyłowe PSE oraz taryfy dystrybucyjne wszystkich dystrybutorów, co przekłada się na dodatkowe obciążenie rachunku kwotą od 0,80 do 1,80 zł miesięcznie.
Sytuacja jest jednak niemal równie skomplikowana jak rok wcześniej. Wówczas żadna z największych firm sprzedażowych należących do koncernów energetycznych nie zdołała zakończyć „dialogu" z URE w terminie, pozwalającym wprowadzić nowe taryfy 1 stycznia. W efekcie ostateczne decyzje odnośnie do stawek zapadły dopiero w marcu, trzy miesiące po pierwotnym terminie.
Rekompensat nie będzie?
Decyzja URE na swój sposób kończy zatem okres spekulacji co do dalszego losu cen prądu: wiemy, jaki mniej więcej wzrost jest akceptowalny dla regulatora. W ciągu kilku ostatnich tygodni politycy, eksperci i przedsiębiorcy przerzucali się prognozami potencjalnego wzrostu cen. Siłą rzeczy najskromniejsze szacunki przedstawiali politycy. Jeszcze kilka godzin przed komunikatem URE szefowa resortu rozwoju napomykała też o oczekiwanym wzroście rzędu 10 proc. – Na rachunku to nie więcej niż 9 zł – podsumowywała, jak się okazuje, trafnie.