W połowie kwietnia podawała pani, że nastąpił skokowy wzrost rezerwacji mieszkań, do średnio 140 dziennie, czyli więcej niż w zeszłym roku, który był pod wpływem „Bezpiecznego kredytu 2 proc.”. Od razu pojawiły się pytania, interpretacje, że być może będziemy mieć powtórkę z rozrywki i wyścig po mieszkania. Tymczasem dane o umowach deweloperskich podpisanych w kwietniu mówią o spadku sprzedaży. Co zatem wydarzyło się z rezerwacjami mieszkań w całym kwietniu?
Rzeczywiście, pokazałam dane za połowę kwietnia, bo były one bardzo zaskakujące, nawet szokujące. Trzeba mieć świadomość, czym jest rezerwacja. To taki stan przejściowy. Lokal może zostać sprzedany – ale niekoniecznie w miesiącu, kiedy zawarto rezerwację. Może też wrócić do oferty. Rezerwacje służą nam przede wszystkim do tego, żeby obserwować zmiany nastroju na rynku.
Po tym szokującym wzroście rezerwacji w I połowie kwietnia, w drugiej tendencja zaczęła bardzo wyraźnie słabnąć. Wiemy już, że duża liczba rezerwacji nie wpłynęła na wzrost sprzedaży w kwietniu: w siedmiu największych aglomeracjach sprzedano 3,7 tys. lokali, co nie jest wynikiem słabym, raczej średnim. W II połowie ub.r. przeciętnie miesięcznie sprzedawano 4,5 tys. Jaki był udział mieszkań rezerwowanych w sprzedaży? Jedna trzecia lokali sprzedanych w kwietniu 2024 r. to mieszkania, które wcześniej były zarezerwowane – nie tylko w kwietniu. Czy 33 proc. to dużo? W II połowie ub.r., przy sprzedaży 4,5 tys. lokali, odsetek sięgał 40–45 proc.
Jest jeszcze jedno zjawisko, czyli wspomniane zwroty mieszkań do oferty. W II połowie ub.r. około 14 proc. rezerwacji z 60 dni poprzedzających wracało do oferty. Po kwietniu było to ponad 20 proc. W związku z tym całkowita oferta mieszkań na siedmiu rynkach na koniec kwietnia urosła i z powodu wprowadzania nowych projektów, i z powodu powrotu zarezerwowanych wcześniej lokali.