James Bullard, jeden z członków FOMC, czyli decyzyjnego gremium Fedu, powiedział, że obniżka stóp staje się coraz bardziej atrakcyjną opcją, bo inflacja pozostaje niska, a gospodarce USA zagraża wojna handlowa...
Oczywiście, że Fed mógłby znaleźć uzasadnienie dla obniżki stóp. Mógłby tłumaczyć, że to jest wyprzedzający ruch na wypadek, gdyby sytuacja w światowej gospodarce przełożyła się na koniunkturę USA. Wydaje mi się jednak, że bez tego czynnika politycznego Fed nie zdecydowałby się na obniżenie stóp już w tym roku. Chciałby mieć większą pewność, że scenariusz spowolnienia się materializuje. Szczególnie że jeszcze w grudniu podnosił stopy. Krótko mówiąc, nawet jeśli rzeczywiście kolejnym ruchem Fedu będzie obniżka stóp, to nie dojdzie do niej w najbliższym czasie, o ile Powell nie ugnie się pod presją polityczną. Wydaje się jednak, że po ostatnim posiedzeniu FOMC Powell starał się dać do zrozumienia, że tak się nie stanie.
Gdy rozmawialiśmy miesiąc temu, wskazywałeś, że w światowej gospodarce widać pewne oznaki stabilizacji koniunktury, a spowolnienie zdaje się dobiegać końca. Od tego czasu doszło do eskalacji sporu handlowego między USA a Chinami. Czy to może zdławić zielone pędy ożywienia gospodarczego?
Takie ryzyko niewątpliwie istnieje. Mówimy przecież o dwóch gospodarkach, które najwięcej wnoszą do wzrostu globalnego PKB. Jeśli ten konflikt nie zostanie złagodzony, to nie pozostanie bez wpływu na koniunkturę na świecie, szczególnie w przemyśle. Pamiętajmy, że ta koniunktura jest blisko lokalnego dołka, więc gospodarka nie jest na tyle prężna, żeby sobie poradzić z takim zakłóceniem w łańcuchach dostaw. Ale na razie trudno wyrokować, jak konflikt handlowy będzie ewoluował. Moja interpretacja jest taka, że skoro Trump odroczył decyzję o wprowadzeniu ceł na import samochodów do USA i zdecydował się na zniesienie ceł na import stali i aluminium z Meksyku i Kanady, żeby sfinalizować nową NAFTA, to znaczy, że szykuje się na dłuższe starcie z Chinami. Zamyka pewne fronty, aby nie wpędzić światowej gospodarki w recesję przed wyborami, ale jednocześnie chce w kampanii pokazać Chiny jako swojego głównego przeciwnika.
Załóżmy, że kolejne ciosy w wojnie handlowej nie padną. Czy w takiej sytuacji można oczekiwać poprawy koniunktury w zachodniej Europie? Do niedawna dominował pogląd, że tamtejsze spowolnienie to efekt splotu kilku przejściowych czynników, ale ostatnio coraz częściej słychać głosy, że nawet jeśli te czynniki ustąpią, to przemysł pozostanie w zapaści.
Teorie, wedle których spowolnienie było spowodowane czynnikami przejściowymi, tracą na wiarygodności z każdą kolejną publikacją pokazującą, że sytuacja się nie poprawia. Niewątpliwie dla Niemiec bardzo ważny jest popyt z Chin, i ogólnie z Azji. A konflikt handlowy, nawet jeśli nie będą już wprowadzane kolejne cła, będzie na ten popyt wpływał negatywnie, utrudniając ożywienie w Europie. Nie zgadzam się z tezą, że Europa może wygrać na konflikcie handlowym między USA i Chinami. Z nielicznymi wyjątkami, takimi jak Brazylia, która zwiększyła eksport produktów rolnych do Chin, wygranych nie będzie. Handel nie jest bowiem grą o sumie zerowej.