Juventus to jedna z czołowych europejskich drużyn. W ostatnich latach nie ma godnych rywali w lidze włoskiej. Jeśli chodzi o rozgrywki europejskie, dwa lata temu grał w finale Ligi Mistrzów – przegrał z Barceloną. W obecnej edycji Ligi Mistrzów, w 1/8 finału, już w najbliższą środę zmierzy się z FC Porto. Nowe logo zostało zaprezentowane w połowie stycznia na uroczystej gali w Narodowym Muzeum Nauki i Technologii im. Leonarda da Vinci w Mediolanie. Już sam wybór miejsca zakrawał na żart albo prowokację – klub z Turynu urządza prezentację w mieście wielkich rywali (AC Milan i Inter). Impreza była ekskluzywna, wstęp miało tylko grono uprzywilejowanych, w tym oczywiście ludzie związani z klubem i światem show-biznesu. Ale kibice mogli ją śledzić za pośrednictwem strony internetowej. Ci, którzy się na to zdecydowali, przecierali oczy ze zdumienia.
Tradycja kontra nowoczesność
Tradycyjnego byka wpisanego w biało-czarny herb zastąpiła po prostu litera J. Podobno ma to być nawiązanie do słynnego zdania, które wypowiedział kiedyś Gianni Agnelli, były prezes Juventusu: „Czuję ekscytację za każdym razem, kiedy widzę słowo zaczynające się na literę J w papierach". Kibice nie poczuli jednak ekscytacji, tylko wściekłość. Nowe logo większości z nich nie przypadło do gustu. Z tego, co można przeczytać na forach kibiców, wynika, że chodzi głównie o dwie sprawy: raz – to nie jest kosmetyczna zmiana, tylko rewolucja; dwa – nowe logo jest po prostu brzydkie. Nawet na Twitterze naszego ŁKS nazwano je amatorszczyzną w porównaniu z gustownie wpisanymi w siebie trzema literami łódzkiego klubu. Zawiodła też oryginalność: były szwedzki tenisista Robin Soderling bardzo podobną grafiką sygnuje swoją markę i to już od czterech lat.
Jednak Manfredi Ricca z firmy Emea, który jest odpowiedzialny za nowe logo, wcale się od niego nie odżegnuje, przeciwnie, jest bardzo zadowolony ze swojego dzieła. W mediach tłumaczył, że chciał przenieść klubowego ducha do nowych wymiarów. Juventus to nie tylko futbol – wyjaśniał – to styl życia. Co więcej, jego zdaniem w tym kierunku pójdą wszystkie kluby. Brytyjski dziennik „Independent" przyznał, że jest w tym strategia Juventusu, który zawsze starał się być – przede wszystkim we Włoszech, ale nie tylko – o krok przed innymi. Andrea Agnelli, prezes Juventusu od 2010 roku, który wcześniej pracował w marketingu Ferrari i Philipa Morrisa, zanim wskoczył w buty swojego ojca Umberto i wujka Gianniego, wyznaje maksymę: zmień, zanim zostaniesz do tego zmuszony, wyprzedź innych, bądź pierwszy.
Juventus nie chce zostać w tyle za europejską czołówką, która ucieka – kiedyś to Juve i inne włoskie kluby nadawały ton w Europie, dzisiaj muszą gonić. W najnowszym rankingu stworzonym przez firmę Deloitte klub kojarzony z imperium Fiata (obecnie na koszulkach zawodnicy promują Jeepa) zajął 10. miejsce na liście klubów o największych przychodach na świecie. W ubiegłym roku zarobił 255 mln funtów. Nieźle, ale najwięksi europejscy giganci – Manchester United, FC Barcelona, Real Madryt, Bayern Monachium – zarobili prawie dwukrotnie więcej. Agnelli nie ukrywa, że dla Juve liga włoska robi się za mała. Poza tym chce mocniej wejść na nowe potężne rynki: chiński i amerykański.
Kibice mówią „nie"
Włoscy fani futbolu, dla których jest on religią, mówią o szarganiu świętości. Ale co w takim razie mieli powiedzieć kibice Realu Madryt, kiedy z ich herbu zniknął krzyż? Florentino Perez, prezes Realu, zgodził się go usunąć z klubowego godła dla sponsora – banku ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Na karcie kredytowej wydanej przez bank, jednocześnie karcie kibica, krzyża nie było. Uznano, że lepiej nie drażnić muzułmańskich klientów banku. Krzyż został usunięty tylko z produktów Narodowego Banku Abu Zabi, ale izraelski dziennik „The Algemeiner" i tak miał ubaw: żartował, że tylko czekać, aż arabscy sponsorzy zażądają, by Ronaldo zmienił imię Cristiano na jakieś mniej chrześcijańskie.