Surowcowa hossa strachu
Miniony tydzień przyniósł niespodziewanie silną falę zwyżek na rynkach surowcowych, choć nie objęła ona wszystkich towarów, a w każdym razie nie w jednakowym stopniu. Generalnie nad niedawnymi obawami dotyczącymi perspektyw globalnej gospodarki, przeważyły konsekwencje niepokojów geopolitycznych, głównie w postaci skoku notowań ropy naftowej. W trakcie pierwszych czterech sesji CRB Indeks wzrósł 3,4 proc., najmocniej od czerwca ubiegłego roku. Wówczas rozpoczynała się silna fala wzrostowa na rynku ropy, po decyzji OPEC o przedłużeniu porozumienia w sprawie ograniczenia wydobycia, ale także mocno w górę ruszyły notowania miedzi, po dobrych prognozach dla światowej gospodarki. Obecny wzrost indeksu CRB to głównie zasługa ropy naftowej, zarówno w kontekście rosnącego prawdopodobieństwa trwałego sojuszu OPEC i Rosji, a właściwie Arabii Saudyjskiej i Rosji, jak i zagrożeń związanych z zaognieniem się sytuacji wokół Syrii, Iranu oraz kłopotów z wydobyciem w Wenezueli. Taki zestaw czynników przyniósł zwyżkę cen WTI z 62 do 67 dolarów za baryłkę, a więc o 8 proc. w ciągu czterech dni i pokonanie poprzedniego szczytu z końca stycznia. Cena surowca jest najwyższa od grudnia 2014 r., czyli od ponad trzech lat. Podobnie jest w przypadku ropy Brent, której notowania skoczyły w ciągu czterech dni o ponad 7 proc., docierając do 72 dolarów za baryłkę. Z technicznego punktu widzenia jak najbardziej możliwy staje się dalszy ruch w górę, w kierunku poziomów odpowiednio 70 i 80 dolarów za baryłkę, ale tu raczej nie technika, a geopolityka będzie odgrywać decydującą rolę. Na marginesie, utrzymujące się wysokie notowania ropy mogą podbić inflację, a więc skłonić główne banki centralne do bardziej jastrzębiego spojrzenia na politykę pieniężną. Konsekwencje dla rynków finansowych, w tym akcji, mogłyby być wówczas poważne. Scenariusz czterech podwyżek stóp procentowych w tym roku w USA już był brany pod uwagę, tym łatwiej może powrócić, a ostatnio z EBC popłynęły sygnały o możliwości rychłego (zgodnego z planem) zakończenia programu skupu obligacji oraz podwyższenia stopy depozytowej.
Duża zmienność nastrojów miała miejsce w przypadku miedzi. Notowania kontraktów terminowych na ten metal w pierwszych dniach minionego tygodnia mocno zwyżkowały, o ponad 2,5 proc. docierając w pobliże 315 centów za funt, a więc poziomu najwyższego od połowy marca. Tu jednak napotkały na opór i do czwartku zniwelowały prawie cały wcześniejszy wzrost, tracąc 2,5 proc. Choć miedź nie znajduje się na razie w sposób bezpośredni na żadnej „czarnej liście" celników, to jednak niewątpliwie może być ofiarą wojny handlowej. Z technicznego punktu widzenia sytuacja także nie wygląda zbyt korzystnie dla byków.
Sporo działo się na rynku złota. Osłabienie dolara i wzrost niepokojów zarówno w sferze polityki, jak i gospodarki, sprzyjały wzrostom notowań kruszcu. Byki ochoczo wykorzystywały te okoliczności aż do środy, gdy po przekraczającej 1 proc. zwyżce cena przebiła 1360 dolarów za uncję, wychodząc w ciągu dnia powyżej szczytów ze stycznia i lutego. Ruch ten został jednak skontrowany jeszcze tego samego dnia, a w czwartek notowania powróciły poniżej 1340 dolarów za uncję, spadając o 1,6 proc. Warto obserwować rozwój sytuacji, może on bowiem doprowadzić do istotnych rozstrzygnięć, a jednocześnie stanowić barometr nastrojów na rynkach finansowych.
WIG20 odrabia straty
Indeks naszych największych spółek, który na przełomie marca i kwietnia walczył o utrzymanie się powyżej 2200 punktów, w ostatnich dniach mozolnie i z oporami starał się oddalić od niebezpiecznych rejonów. Początkowo nie wyglądało to ani efektownie, ani zbyt zachęcająco, ale już czwartkowa zwyżka o 1,5 proc. przywróciła bykom nadzieję na poprawę losu. Tym bardziej że WIG20 sforsował poziom 2300 punktów i zdołał się nad nim utrzymać do końca dnia. Zawdzięcza to najwyraźniej kapitałowi zagranicznemu, który sądząc po obrotach, nie był specjalnie zdeterminowany, ale angażował się w papiery najbardziej przez siebie ulubionych spółek. W pierwszej fazie czwartkowego handlu koncentrował się na walorach PZU i PKO BP, które zyskiwały po 3–4 proc., ale z upływem czasu rozszerzał pole swego zainteresowania, między innymi o papiery PKN Orlen. W efekcie druga z rzędu tygodniowa zwyżka o ponad 2 proc. stanowi już bardziej wyraźne światełko w tunelu, tym bardziej jeśli porównać ją ze znacznie skromniejszymi w ostatnich dniach osiągnięciami choćby indeksu we Frankfurcie. Trzeba jednak pamiętać, że wskaźnik naszych blue chips ma bardzo duże zaległości, nie tylko w stosunku do parkietów najbardziej rozwiniętych, ale także do emerging markets. W najgorszym momencie, trwająca od końca stycznia spadkowa korekta przekraczała w przypadku WIG20 16 proc., co postronnemu obserwatorowi pozwalałoby sądzić, że Polska stała się główną ofiarą wszystkich niekorzystnych wydarzeń, z protekcjonistyczną polityką Donalda Trumpa włącznie. Byłby on jednak jeszcze bardziej zdziwiony, gdyby dostrzegł że fatalna sytuacja na warszawskim parkiecie „koegzystuje" z utrzymującą się siłą naszej waluty oraz rosnącymi cenami polskich obligacji skarbowych, dzięki czemu rentowność papierów dziesięcioletnich spadła poniżej 3 proc., wracając do poziomu widzianego poprzednio w październiku 2016 r. W tym kontekście wydaje się, że ocena sytuacji na warszawskim parkiecie przez inwestorów jest zdecydowanie zbyt surowa, choć oczywiście powodów do utyskiwań nie brakuje.