Cofnijmy się pamięcią o trzy miesiące. Na przełomie października i listopada ub.r. sytuacja na GPW na pierwszy rzut oka była opłakana. WIG właśnie spadł o prawie 20 proc. od szczytu hossy i znalazł się najniżej od kilkunastu miesięcy. W popularnych mediach zaczęły się pojawiać nagłówki krzyczące „bessa!", a nasz autorski barometr potwierdzał silny strach na rynku.
W takim właśnie momencie opublikowaliśmy analizę („Tegoroczna fala spadkowa to powtórka z historii"), z której jasno wynikało, że WIG według historycznego wzorca powinien lada chwila ustanowić dołek, a następnie przeżyć solidne odreagowanie.
Tamta analiza okazała się trafna, bo WIG faktycznie ustanowił dno (26 października) i zaczął stopniowo odrabiać straty. Początek tego roku przyniósł kolejny etap tego trendu.
Analogia wciąż jest aktualna
Skoro tamte konkluzje okazały się tak trafne, to warto na nowo odwołać się do koncepcji, na podstawie której powstały. Była ona prosta – prawie 20-proc. spadek WIG wręcz zmuszał do porównania go z poprzednimi takimi falami zniżkowymi po 2009 r., czyli z lat 2015–2016 oraz 2011–2012. To właśnie z tego porównania płynął wniosek na temat potencjalnego dołka.
Jak diagnoza wygląda po odświeżeniu tego porównania? Jak widać, analogia najwyraźniej nie przestała być aktualna, bo ostatnia fala zwyżkowa na GPW niemal perfekcyjnie wpisuje się w historyczne wzorce. I tutaj pojawia się problem. Zachowanie WIG w trakcie omawianych dwóch historycznych przypadków sugeruje, że teraz czas na... krótkoterminową zadyszkę, a może nawet coś więcej – ruch w kierunku dołka!