Czy ktoś pamięta jeszcze czasy, w których obligacje skarbowe, nawet te stałokuponowe, cechujące się z natury stosunkowo wyższą zmiennością, były ogólnie „nudnymi", pozbawionymi emocji aktywami? Tymczasem ostatnie ponad pół roku to zupełnie nowa rzeczywistość – przesunięcia cen „stałokuponówek" w dół stały się tak dynamiczne, że aż prosi się, by ponownie odświeżyć diagnozę sytuacji w tej części rynku długu skarbowego.
W najgorszym momencie po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, wzroście cen ropy naftowej i kolejnej odsłonie jastrzębiej retoryki szefa NBP niewiele zabrakło, by skala spadku krajowego indeksu TBSP (Treasury BondSpot Poland) od ubiegłorocznego szczytu przekroczyła kolejny, już 15-proc., próg. To wydarzenia absolutnie bezprecedensowe na tle dotychczasowej historii benchmarków polskiego długu skarbowego.
Przecena jest (była?) napędzana przez klasyczny mechanizm błędnego koła. Spadek cen obligacji przekłada się na odpływy kapitału, np. z funduszy inwestujących w te aktywa, co z kolei napędza dalszą przecenę, bo fundusze zmuszone są stopniowo sprzedawać papiery skarbowe w celu obsługi umorzeń. Najnowsze dane Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami za luty dowodzą, że exodus kapitału z funduszy dłużnych z miesiąca na miesiąc osiąga rekordową skalę.
Co zrobić?
Jaka jest recepta dla inteligentnego (mówiąc słowami Benjamina Grahama) inwestora na racjonalne postępowanie w tych burzliwych okolicznościach? Przede wszystkim kluczowe jest zrozumienie mechanizmu działania obligacji stałokuponowych, czyli w szczególności interakcji między ceną i rentownością (ang. yield). Niby stwierdzenie to może wydawać się banalne, ale wspomniane dane z rynku funduszy pokazują, że z tym zrozumieniem różnie bywa. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że największą falę napływów do funduszy dłużnych notowano (w pierwszych miesiącach 2021 r.), gdy średnia rentowność koszyka obligacji stałokuponowych była... bliska zeru?