Urodzony w 1937 roku Saddam Husajn dorastał w okresie monarchii narzuconej Irakowi przez Brytyjczyków. Na fali arabskiego nacjonalizmu "wolni oficerowie" obalili monarchię w 1958 r., mordując króla Fajsala, członków jego rodziny i czołowego probrytyjskiego polityka Nuriego as-Saida.

W ciągu następnych 20 lat Saddam Husajn wspinał się stopniowo po szczeblach władzy i w 1979 r. został prezydentem. Odtąd Saddam, którego imię znaczy w wolnym tłumaczeniu "mocno uderzający", rządzi Irakiem, nie przebierając w środkach. Ma na sumieniu życie setek przeciwników politycznych oraz tysięcy Kurdów i szyitów irackich. Jego reżim jest jednym z najbardziej represyjnych na świecie, a zausznicy Saddama do niebywałych rozmiarów rozdęli kult osoby prezydenta.

Mniej lub bardziej zawoalowane apele do Saddama, aby schronił się na uchodźstwie i oszczędził krajowi wojny, nadchodzą od pewnego czasu z różnych stron. Jednak ci, którzy znają prezydenta Iraku, mówią, że nie posłucha tych wezwań. Wygnanie byłoby straszliwym upokorzeniem dla polityka, który kilkakrotnie mówił, że ważne jest nie to, co się z nim stanie, lecz to, co za pięćset lat będą o nim mówili Arabowie. Saddam chce być ostatnim obrońcą narodu. Chce pozostać w pamięci ludzi jako bohater.

- Saddam wie, że Ameryka zaatakuje. Uważa, że amerykańska inwazja nie będzie (dla USA) spacerem. Przyznaje, że Ameryka ma przewagę siły ognia, ale sądzi, iż o wyniku zadecydują walki na lądzie, bo Irakijczycy będą walczyć - ocenia przewodniczący rosyjskiej Dumy Giennadij Sielezniow, który spotkał się z prezydentem Iraku w zeszłym tygodniu.

Dyplomaci mówią mimo to, że wiara Saddama, że zwykli ludzie zechcą chwycić za broń, by go bronić, może okazać się złudzeniem. Nawet jeśli Irakijczycy będą walczyć, są słabo uzbrojeni.