Na przełomie kwietnia i maja Polskę ogarnęła atmosfera akcesji do Unii i sporu o globalizm. Do Unii wstąpiliśmy niejako "na zawsze" - będą więc liczne okazje, by o tym podywagować. Natomiast antyglobaliści (alterglobaliści) wyjechali od razu po demonstracji, zresztą mało imponującej podobnie jak cała konferencja urządzona na koszt podatników i bez liczenia się z interesami mieszkańców Warszawy. Są powody, by nad racjami globalistów i antyglobalistów się pochylić, zachowując stosowną pokorę wobec wielkich problemów, w które spór jest uwikłany.

Globalizm i antyglobalizm to z pewnością produkty "nowego kapitalizmu", który wyłonił się za sprawą Reagana i Thatcher pod czujnym okiem neoliberalnej ekonomii. Ten nowy kapitalizm jest znacznie bardziej - szczególnie w swych aspiracjach - totalny niż poprzedni. Zrobiono wielki krok w kierunku deregulacji, prywatyzacji, liberalizacji, otwarcia gospodarek i (tu zmiana jest ograniczona) demontażu opiekuńczego państwa. Rezultat jest taki sobie: skutecznie zduszono inflację i powiększyła się chyba stabilność makroekonomiczna (jednak w drugiej połowie lat 90. duża grupa krajów przeżyła na ogół ciężkie kryzysy walutowe), ale stopa wzrostu, na tle dynamicznego rozwoju w latach 50. i 60., nie imponuje. W ostatnich kilku latach bezrobocie w niektórych krajach zostało obniżone, ale niekoniecznie stosowano zalecenia doktryny neoliberalnej. To co występuje dość powszechnie, to wielki wzrost nierówności dochodowych.

Niełatwo o bilans w kwestiach, które są sednem sporu zwolenników globalizacji i jej przeciwników: trudno powiedzieć, czy otwarcie rynków jest kluczem do wydobywania się z gospodarczego zacofania. Owszem, napływ inwestycji do niektórych otwartych gospodarek przyniósł wyższą stopę wzrostu, jednak dystans między światem rozwiniętym i krajami nierozwiniętymi poważnie wzrósł. Często przegranymi czują się pracownicy zarówno z krajów rozwiniętych (eksportujących kapitał), jak i zacofanych (przyjmujących inwestycje).

Powstały dwa - moim zdaniem - skrajne obozy. Zwolennicy "nowego kapitalizmu" nawołują do radykalizacji neoliberalnej polityki. Przeciwnicy na sztandary znowu wpisują hasła eliminacji kapitalizmu. Te obozy wiele różni. Ci pierwsi nie tylko noszą garnitury i należą przede wszystkim do świata biznesu i mediów, ale też są przekonani, że prawie niczym nieograniczony indywidualny wyścig jednostek jest najlepszą receptą na rozwój. Ci drudzy noszą dżinsy i swetry, są studentami lub wykonują różne, często słabo płatne, prace. Oni są przekonani, że społeczna solidarność (a często też demokracja rozumiana jako prawo pracowników do decydowania o sprawach przedsiębiorstwa) powinna mieć znaczenie rozstrzygające - także w wymiarze międzynarodowym.

Poglądy zwykłych ludzi wydają się równie odległe zarówno od jednej, jak i drugiej wizji. Urzeczywistnienie którejkolwiek z tych wizji oznaczałoby powstanie czegoś, co już było, i z czym ludzie zdołali się uporać: XIX--wiecznego kapitalizmu lub systemu komunistycznego. Oczywiście, powtórka nie byłaby zwykłą kalką i na pewno ani zwolennicy radykalnego kapitalizmu, ani alterglobaliści nie mają takich planów. Jednak demontaż opiekuńczego państwa i lekceważenie faktu, że rynek ma też wady, musi prowadzić do systemu, w którym "zwycięzcy biorą wszystko" i jest ich niewielu, a przegrani (których jest bardzo wielu) kontestują reguły gry. Taki system można ustanowić, ale nie należy spodziewać się, że zapewni on harmonijny rozwój. Także frontalne odrzucenie kapitalizmu (a więc rynku i prywatnej własności) musi prowadzić do marksowskiej utopii. W tym jednak przypadku - ze względu na świeże doświadczenia - praktycznych kroków nie należy oczekiwać. Różnica między zwolennikami "nowego kapitalizmu" i jego kontestatorami na tym między innymi polega, że ci pierwsi zajmują kluczowe pozycje w systemie gospodarczym i - często - politycznym, a ci drudzy są kontestatorami.Pozytywna rola anty(alter)globalistów w życiu publicznym nie na tym polega, że są nosicielami alternatywnej wizji polityki, ale na tym, że są wskaźnikiem społecznego napięcia. Alternatyw nie można szukać sensownie poza systemem kapitalistycznym, ale też cały czas trzeba pamiętać, że kapitalizm może też przybierać formy destrukcyjne.