Nie mam wątpliwości, że M. Belka i jego rząd to najlepsze, co może nas spotkać w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. Sądzę tak nie dlatego, że jestem sympatykiem SLD, choć rząd Belki, działający przez kilkanaście miesięcy, temu ugrupowaniu może nieco pomóc. Sądzę tak nie dlatego, że podzielam ogólną orientację premiera w kwestiach gospodarczych i społecznych, bo ich nie podzielam.
Za Belką przemawiają jednak proste i silne argumenty negatywne: pospiesznie przeprowadzone wybory prawdopodobnie wyłonią parlament niezdolny do ukształtowania nowego rządu, a brak w pierwszych miesiącach po wstąpieniu do Unii rządu cieszącego się choćby minimalnym poparciem parlamentarnym nie może być dla Polski korzystny. Źle więc się stało, że Belka nie uzyskał poparcia Sejmu. W pewnym stopniu ponosi za to odpowiedzialność. Wbrew szumnym zapowiedziom, jego exposé nikogo z nóg zwalić nie mogło. Było raczej płaskie i ogólnikowe. Każdemu, kto go słuchał, musiało nasunąć się podejrzenie, że ten nowy rząd nie będzie się niczym różnił od poprzedniego.
Sprzeciw był czymś oczekiwanym i naturalnym w przypadku takich ugrupowań, jak PO, PiS i LPR. Te ugrupowania popierając Belkę kwestionowałyby swoją tożsamość (żadnej tożsamości nie ma Samoobrona). Zupełnie inaczej trzeba ocenić postawę PSL-u, a szczególnie SdPl. W tym przypadku mamy, bez wątpienia, do czynienia z całkiem cyniczną grą zmierzającą do zamaskowania udziału tych ugrupowań w rządzie Millera.
Recytacje zatroskanej polską biedą reprezentantki SdPl w kontekście od lat znanej postawy prominentnych przedstawicieli tej partii, dokumentuje tylko to, że z sejmowej trybuny można powiedzieć wszystko. Więcej nawet, jeżeli oczekiwana polityka Belki może być programowo jakiemuś sejmowemu ugrupowaniu bliska, to jest to na pewno SdPl. Kłopot w tym, że potencjalne sukcesy Belki to będą profity SLD, a nie SdPl. Poprawa pozycji SLD musi być osłabieniem pozycji SdPl. Wielką więc troską partii Borowskiego i Nałęcza jest niedopuszczenie do sukcesu Belki. Frontalny sprzeciw jest jednak ryzykowny, bo wszyscy widzą, że jedyną jego przyczyną jest kłótnia w rodzinie. SdPl zmuszone jest więc prowadzić grę zniuansowaną: zgoda na Belkę, ale na bardzo krótko. Kalkulacja zdaje się nieskomplikowana i opiera się na założeniu, że do jesieni uda się utrzymać 6-proc. poparcie. Może tak, a może nie.
Belka przegrał dużą bitwę, ale jeszcze nie wojnę. Jeśli się nie wycofa, to szansy powinien szukać nie w paktowaniu z Wojciechowskim, Borowskim czy - nie daj Boże - z Lepperem lub Jagielińskim. Moim zdaniem, powinien przedstawić projekt kontraktu z opozycją. To by zakładało, że zrezygnuje z podejmowania poważnych decyzji i określi horyzont działania swojego rządu nie dalej niż do marca 2005 r. Zawarcie kontraktu, oczywiście, może okazać się niemożliwe (może się sprzeciwiać choćby... SLD), ale tylko w takim przypadku premier ma szansę uzyskać nie tylko ograniczone poparcie Sejmu, ale i pewną niezależność od swojego politycznego środowiska, a więc i bardziej realną możliwość przeprowadzenia małego remontu państwa.