Rząd wyprodukował Założenia Narodowego Planu Rozwoju na lata 2007-2013. W ten sposób - przystosowując się do wymogów UE - wracamy do zarzuconej przed laty praktyki "planowania". Stwierdzam to bez przekąsu. Takie dokumenty programowe są potrzebne. Wbrew stereotypom wcale nie odgrywały one istotnej roli w czasach komunistycznych. Albo ich nie sporządzano w ogóle, albo miały zupełnie propagandowy charakter (były to na ogół uchwały partyjnych zjazdów). Po roku 1989 przez kilka lat rząd był zobowiązany do przedkładania Sejmowi rocznych "założeń" polityki społeczno-gospodarczej, a potem zamierzenia polityki gospodarczej były prezentowane tylko w uzasadnieniach do ustaw budżetowych.
W kapitalizmie programy precyzujące główne linie polityki państwa i zawierające prognozy mogą być czynnikiem rozszerzenia informacyjnych przesłanek podejmowania decyzji przez uczestników życia gospodarczego. Warto więc sporządzać projekcje o różnym horyzoncie czasowym i nie martwić się, że wracamy do "planowania".
Omawiany dokument nie jest jednak poznawczym sukcesem - raczej rozgadany, pomija jednocześnie wiele zupełnie kluczowych kwestii. Czytelnik nie może się też z niego dowiedzieć (choć może się domyślać), jakie teoretyczno--ideowe inspiracje przyjmują jego autorzy. Zarazem zawiera pewne informacje bardzo ważne - np. ocenę i projekcję sytuacji demograficznej. Warto się nad tą kwestią pochylić.
Sytuacja demograficzna Polski robi się dramatyczna. W perspektywie do 2030 r. populacja ludności zmniejszy się prawdopodobnie o 2,5 mln osób (do 35,7 mln), a ludność w wieku produkcyjnym (przy obecnych granicach wieku emerytalnego) najpierw (do 2010 r.) powiększy się o jeden mln, a na koniec okresu będzie o około 3 mln mniejsza. Ludność w wieku poprodukcyjnym wzrośnie w całym okresie aż o 3,8 mln osób. Oczywiście zasadniczo zmniejszy się liczebność grupy dzieci i młodzieży. Generalnie biorąc, stajemy więc przed wyzwaniem spadku ogólnej populacji ludności i szybkim starzeniem się społeczeństwa. Przyczyna kluczowa to dramatyczny spadek dzietności. Postępuje on już od wielu lat i w 2002 r. współczynnik dzietności wynosił tylko 1,25 (reprodukcja prosta - 2,2), ale demografowie przewidują jego dalszy poważny spadek. Na szczęście rośnie też przeciętny przewidywany czas życia (w "okresie transformacji" życie mężczyzn wydłużyło się o 4 lata, a kobiet - które żyją przeciętnie o 8 lat dłużej - o około 3 lata), ale w perspektywie do roku 2030 czynnik ten nie będzie oddziaływał tak silnie.
W świetle tej prognozy na pewno nie budził kontrowersji postulat dostosowania polityki w zakresie zatrudnienia do zmian w populacji ludności w wieku produkcyjnym. Z prognozy wynika, że bezrobocie będzie dramatycznym wyzwaniem pewnie do mniej więcej 2015 r., czyli jeszcze przez dekadę. W tym okresie trzeba stosować środki nadzwyczajne. Między bajki trzeba włożyć oczekiwanie, że problem się rozwiąże przez deregulację rynku pracy (co nie znaczy, że należy z niej całkowicie rezygnować). Trzeba sięgnąć po wszystkie środki: podatkowe wspieranie zatrudnienia, roboty publiczne, ograniczenie w zatrudnieniu emerytów itp. Jednak, nawet stosując pełną paletę środków i mając przyzwoite tempo wzrostu (powiedzmy 5% średniorocznie), nie zdołamy w tym czasie zasadniczo zmniejszyć deficytu miejsc pracy (i rejestrowanego bezrobocia). To znaczy, że zakres świadczeń dla bezrobotnych musi być większy. Nie ma się co łudzić - budżet musi to kosztować.