Moja znajoma skorzystała ostatnio z pomocy doradcy finansowego. Chciała zainwestować pokaźną kwotę - kilkaset tysięcy złotych. Doradca niczym nie zaskoczył (przynajmniej mnie). Wyjął z szuflady produkt firmy X - fundusze inwestycyjne opakowane w formę ubezpieczenia.
To jeszcze nic strasznego - wszystko jest dla ludzi. O ile wiedzą, co kupują. Niestety, doradca pokusił się też o symulację zysków z inwestycji, zakładając roczną stopę zwrotu na poziomie 17 proc. Mając takie założenie, doradca zachęcił do zaciągnięcia wysokiego kredytu hipotecznego na zakup mieszkania - "zysk z inwestycji będzie wyższy niż oprocentowanie kredytu, a mieszkanie to świetna inwestycja".
Wszystko ładnie wygląda w teorii. WIG20 od początku notowań (kwiecień 1994) zyskał około 280 proc. Mniej więcej tyle samo wzrósł również w ciągu ostatnich sześciu lat. Przeciętna stopa zwrotu z tego indeksu za ostatnie kilkanaście lat to około 11 proc. rocznie. Jednocześnie, co jest banałem znanym nie tylko doradcom finansowym, ale pewnie też wszystkim taksówkarzom i kelnerom, w ciągu ostatnich kilku lat indeks ten rósł ponadprzeciętnie szybko. Oczywiście, w długim terminie pewnie osiągnie tempo większości światowych giełd, a więc 10-12 proc. rocznie. W najbliższych latach ma jednak święte prawo odpocząć po sprincie - kiedyś trzeba będzie zrównać w dół do średniej.
Tymczasem techniki sprzedaży produktów finansowych się nie zmieniają. Nadal pokazuje się klientom tani kredyt i wysokie stopy zwrotu. Problem w tym, że okres 20 czy 30 lat, w którym te matematyczne zależności rzeczywiście się spełniają, to dla klientów zupełna abstrakcja. Bardziej realne są najbliższe dwa czy trzy lata, kiedy kredyt będzie kosztować zapewne coraz więcej (stopy procentowe rosną), a zyski z inwestycji w akcje czy instrumenty na nich oparte stoją pod dużym znakiem zapytania.
Wrócę jeszcze na chwilę do 17 proc. "obiecywanych" przez doradcę. Należy tu jeszcze uwzględnić dodatkową opłatę za zarządzanie pobieraną przez firmę ubezpieczeniową. Najczęściej jest to 2 lub 3 proc., chociaż może być także ponad 4 proc. Ta opłata gdzieś nam umyka, gdy fundusze inwestycyjne przynoszą 30 czy 40 proc. zysku rocznie. Z pewnością ją jednak zauważymy, gdy stopy zwrotu staną się jednocyfrowe lub ujemne. Teoria łączenia kredytu z długoterminowym inwestowaniem jest jak najbardziej słuszna. Trzeba ją jednak konstruować w oparciu o możliwie tanie rozwiązania - każdy punkt procentowy stopy zwrotu stwarza ryzyko, że zarobimy mniej, niż płacimy za kredyt.