W miniony weekend tysiące osób demonstrowało w Waszyngtonie pod siedzibami Banku Światowego i MFW przeciwko procesowi globalizacji gospodarki. Z pewnością wielu młodych ludzi, oskarżających międzynarodowe korporacje i organizacje finansowe o spisek przeciwko interesom gospodarczym mniej rozwiniętych narodów, kierowało się emocjami, a nie logiką.Niewiele jest logiki w pomyśle powszechnej abolicji długów, zaciągniętych przez ubogie kraje. Ich problemem nie jest bowiem ciężar obsługi zagranicznych kredytów (których w większości i tak nie spłacają), lecz dostęp do światowych rynków kapitałowych i korupcja, która sprawia, że międzynarodowa pomoc jest przechwytywana przez urzędników, a następnie z powrotem transferowana do zachodnich banków.Abolicja długów spowodowałaby, że kraje słabo rozwinięte zostałyby zupełnie odgrodzone od kredytów komercyjnych, pomoc z instytucji międzynarodowych zaś byłaby równie nieefektywnie wykorzystywana i rozkradana, jak obecnie. Hasła waszyngtońskich demonstrantów-ekologów, przedstawicieli grup producentów rolnych, ideologicznych zwolenników protekcjonizmu można przyjąć wzruszeniem ramion i stwierdzić, że światowe finanse to zbyt poważna sprawa, by dyskutować o niej na ulicy.Ortodoksyjna ekonomia koncentruje się na gospodarce narodowej. Wprawdzie jest to gospodarka otwarta, ale napływ kapitału zagranicznego jest w niej mimo wszystko zjawiskiem drugorzędnym. W ortodoksyjnych modelach ekonomicznych na pierwszym planie jest równowaga i wzrost gospodarki narodowej. Globalizacja tę perspektywę zupełnie zmienia. Napływ kapitału może stać się czynnikiem zupełnie zmieniającym założenia modelu równowagi makroekonomicznej. Możliwe jest występowanie znacznych deficytów na rachunku bieżącym i wykorzystywanie przez gospodarkę oszczędności zagranicznych dla finansowania własnego rozwoju.Ekonomiści nie mają jednoznacznej odpowiedzi na pytanie ? jak długo gospodarka może się rozwijać w sytuacji nierównowagi. Kryzysy finansowe, do jakich doszło w latach 1997?98, każą patrzeć na ten problem ostrożnie, ale przecież jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Jeśli gospodarkę narodową traktujemy jako region gospodarki globalnej, to nie ma żadnego powodu, byśmy martwili się stanem jej równowagi. Jest zrozumiałe, że jedne regiony dają kapitał na rozwój innych.Liberalizacja przepływów kapitałowych w globalnej gospodarce nie idzie wszakże w parze z uwolnieniem przepływów siły roboczej i z tworzeniem jednej globalnej cywilizacji. Zagraniczny kapitał i technologie mogą dziś poruszać się z wielką łatwością, ale gospodarka to przede wszystkim ludzie, którzy wciąż czują więź narodową, przyzwyczajeni są do własnego stylu życia i własnych wartości. Globalizacja wymusza zmiany w gospodarkach narodowych, które wiążą się ze zmianami stylu życia i narodowych wartości.Dla Europejczyka jest sprawą oczywistą, że czas jego pracy nie jest dłuższy niż 40 godzin tygodniowo, że praca odbywa się w warunkach bezpiecznych, a wynagrodzenie pozwala na utrzymanie poziomu życia zgodnego z europejskimi standardami. Globalizacja zmusza pracowników europejskich do konkurencji z azjatyckimi, którzy gotowi są pracować dłużej za mniejsze wynagrodzenie. Może to więc oznaczać stopniowe wyrównywanie się poziomów życia, ale na wyrównaniu tym Europejczycy stracą.Globalizacja przyspiesza też procesy twórczej destrukcji narodowych gospodarek. Na dłuższą metę może to przyczynić się do podniesienia średniej wydajności pracy i efektywności gospodarek. Ale najpierw trzeba przeżyć ?na krótką metę?, kiedy wzrasta bezrobocie, zanikają tradycyjne zawody i związana z nimi kultura. Kraje wysoko rozwinięte chętnie godzą się na niektóre zjawiska globalizacji (swobodę lokowania kapitału tam, gdzie przynosi on najwyższy zwrot), lecz protestują przeciwko innym (np. swobodzie przepływu siły roboczej tam, gdzie można osiągnąć najwyższy dochód z pracy). Stawiają też bariery przed towarami z krajów, gdzie koszt siły roboczej jest niski.Z tego powodu globalizacja nie doprowadziła ? na razie ? do powstania jednej światowej gospodarki, w której wszystkie czynniki produkcji znajdowałyby najbardziej efektywne zastosowania. Być może zapoczątkowała ten proces, ale trudno przewidzieć dalsze jego konsekwencje.

Witold Gadomski publicysta ?Gazety Wyborczej?