„Oczywiście wzrost cen e.e. nawet w takim poziomie nie zrekompensuje wszystkich kosztów spółek obrotu wynikających gł. ze wzrostu kosztów tzw. czarnej e.e. na TGE. (...) Nawet 20-procentowy wzrost taryfy na sprzedaż energii elektrycznej nie zrekompensuje kosztów spółek obrotu, co Tauron potwierdził w ESPI z 17 grudnia 2019 r., zawiązując 230–280 mln zł rezerw na umowy rodzące obciążenia w IV kwartale 2019 r." – czytamy w komentarzu DM BDM.
„Efektywnie strata wyniesie więc ok. 48 zł/MWh. Pozostałe spółki będą od stycznia stosować taryfy z 2018 r. (strata ok. 95 zł/MWh). W relacji do EBITDA czy kapitalizacji najwięcej straci, oczywiście, Energa (17 proc. EBITDA, 12 proc. kapitalizacji), a najmniej PGE (10 proc. EBITDA, 4 proc. kapitalizacji)" – szacują analitycy DM BDM.
– W mojej ocenie spółka sama przyznaje, że zawnioskowała o zbyt mało – sekunduje im Paweł Puchalski, ekspert Santandera, oceniając finał negocjacji Taurona z URE. – Wpływ decyzji URE jest więc negatywny dla Tauronu, ale mogłem sobie wyobrazić dużo gorsze scenariusze, bo pojawiały się informacje, że nie będzie wzrostu cen, potem że wzrost wyniesie 5–10 proc. – ocenia.
Rynek zareagował początkowo optymistycznie: gdy po godzinie 15 we wtorek pojawiły się pierwsze informacje o decyzji URE, kurs Tauronu – ale też innych spółek energetycznych, zwłaszcza PGE – początkowo rósł o 4,2 proc., do poziomu 1,71 zł. W środę jednak nastąpiła korekta: notowania wszystkich spółek energetycznych po południu spadały: Tauronu o 2,17 proc., Enei – 2,02 proc., PGE – 1,9 proc., a Energi – 0,21 proc.
Jeśli Tauron pogodził się ze stratą, to inne koncerny najwyraźniej chcą jeszcze powalczyć o korzystniejsze taryfy: na weryfikację swoich wniosków i przedstawienie nowych mają 14 dni, ale to kolejny teoretyczny termin, bowiem poprzedni proces zatwierdzania taryf przeciągnął się aż do marca.