– Ale nasze kontrakty z kopalniami przewidują dostawy na 9,6 mln ton, jeśli będzie takie zapotrzebowanie – mówi Jerzy Galemba, rzecznik Węglokoksu, głównego eksportera polskiego „czarnego złota”.

Tyle że import węgla nie będzie malał. Przeciwnie. W zeszłym roku sięgnął 10 mln ton, w tym może to być o 0,5–1 mln ton więcej. – W ciągu dziewięciu miesięcy tego roku do Polski przyjechało już 7,24 mln ton węgla z zagranicy – wylicza Jerzy Podsiadło, prezes Węglokoksu. Duży import to efekt głównie braku węgla na krajowym rynku w ubiegłym roku. Koncerny energetyczne, chcąc uniknąć przykrej niespodzianki, zakontraktowały paliwo za granicą, głównie w Rosji i Czechach.

Przedstawiciele kopalń są jednak zgodni – nie ma szans, by Polska znów była eksporterem netto węgla. Po pierwsze spada wydobycie surowca w kraju, a po drugie energetyka nie patrzy na patriotyzm lokalny. – To jest biznes, będziemy wybierać najniższą cenę. Wiadomo, że drogi węgiel to droga energia – podkreśla Torbjörn Wahlborg, prezes Vattenfall w Polsce. – W Warszawie od sześciu lat nie podnieśliśmy cen ciepła, choć węgiel drożał. Redukujemy koszty wszędzie, także na paliwie. Nie ustalamy z góry, ile kupimy węgla w Polsce, a ile z zagranicy – dodaje Paweł Smoleń, prezes Vattenfall Heat Poland.

A co z węglem koksującym, bazą do produkcji stali? Jego największym producentem w UE jest Jastrzębska Spółka Węglowa, która w tym roku miała na zwałach nawet ponad 1 mln ton niesprzedanego surowca. – Na cenę i możliwości zbytu węgla koksującego wpływ ma m.in. to, ile węgla w Australii zakontraktują Chiny i czy nadwyżka trafi na światowy rynek – tłumaczy Jarosław Zagórowski, prezes JSW.