Jest grudzień, czas podsumowań kończącego się roku. Co panią najbardziej zaskoczyło w wynikach gospodarki w 2023 roku? Co potoczyło się inaczej, niż pani zakładała, gdy ten rok się zaczynał?
Największym zaskoczeniem jest dla mnie to, że inflacja w II półroczu zaczęła tak mocno schodzić w dół. Zakładałam, że na koniec roku inflacja będzie w okolicy 8–9 proc., a jest poniżej 7 proc. W samym grudniu spodziewam się wyniku w okolicach 6,6–6,7 proc. Pewną niespodzianką było dla mnie też to, że w II kwartale spadek PKB był głębszy niż w I kwartale. Scenariusze formułowane pod koniec 2022 r. wskazywały na to, że najgłębszy spadek PKB odnotujemy w I kwartale br., w II kwartale recesja będzie już płytsza, a potem rozpocznie się ożywienie. Tamto zaskoczenie spowodowało, że wielu ekonomistów, w tym ja, zrewidowało w dół prognozy wzrostu w całym 2023 r.
Ta recesja z I połowy roku była nieco pozorna. PKB malał rok do roku w dużej mierze dlatego, że w IV kwartale doszło do tąpnięcia aktywności ekonomicznej, co spowodowało silny negatywny efekt przeniesienia. W tym roku PKB oczyszczony z wpływu czynników sezonowych w ujęciu kwartał do kwartału konsekwentnie rósł, łącznie o niemal 3 proc. To pozwala zrozumieć, dlaczego – jak pokazują wyniki Badań Aktywności Ekonomicznej Ludności – stale rosło też zatrudnienie, a stopa bezrobocia była rekordowo niska.
Zgadzam się, to nie był dla gospodarki zły rok. Spadki PKB rok do roku z I połowy roku były płytkie, zupełnie nieporównywalne z tym, co działo się np. w II kwartale 2020 r., gdy pandemia sparaliżowała gospodarkę. I temu cały czas towarzyszył spadek stopy bezrobocia oraz szybki wzrost płac. Można powiedzieć, że na rynku pracy żadnego spowolnienia nie było. Teraz, pod koniec roku, widzimy oznaki wyhamowania wzrostu zatrudnienia, ale otwarte jest pytanie, czy to wynika z tego, że firmy czują ten mniejszy popyt i racjonalizują zatrudnienie, czy raczej mają problem z tym, żeby znaleźć pracowników.
Jakiej zwyżki PKB spodziewa się pani w 2024 r.?
Obecnie spodziewam się wzrostu PKB o 2,8 proc., po 0,4 proc. w 2023 r., ale dostrzegam szansę na wynik powyżej 3 proc. Przede wszystkim spodziewam się odbicia konsumpcji, ale nie wykluczam, że wzrost inwestycji utrzyma się na przyzwoitym poziomie. W tym inwestycje były napędzane przez konieczność rozliczenia funduszy z budżetu UE na lata 2014–2020. Programy finansowane z kolejnego budżetu są już jednak rozkręcane, a do tego jest szansa na uruchomienie KPO.
W listopadzie zaskakujący był spadek inflacji bazowej, po wyłączeniu cen nośników energii i żywności. Czy to oznacza, że presja na wzrost cen w polskiej gospodarce faktycznie wygasa, a dezinflacja nie jest tylko skutkiem wysokiej bazy odniesienia w cenach surowców? Dominujące do niedawna oczekiwania, że w 2024 r. inflacja ustabilizuje się w okolicy 5–6 proc., są już nieaktualne?
W kwestii inflacji mamy bardzo dużo znaków zapytania. Po pierwsze, nie wiemy, co się stanie z tarczami antyinflacyjnymi. Czy VAT na podstawowe artykuły żywnościowe wróci do 5 proc. z początkiem 2024 r., czy pozostanie zerowy. Na podstawie zapowiedzi, które pojawiają się w przestrzeni publicznej, można jedynie spekulować, że wróci do 5 proc. Ale z kolei ceny energii dla gospodarstw domowych najprawdopodobniej pozostaną zamrożone do połowy roku, a w jakimś stopniu pewnie także później. Wygaszanie tarcz będzie w krótkim terminie proinflacyjne, a do tego mamy szereg innych czynników, które mogą inflację podbijać. To np. waloryzacja świadczenia 500+ oraz podwyżka płacy minimalnej o około 20 proc. rok do roku, która pociągnie w górę też inne wynagrodzenia. Zapowiadane są też podwyżki płac dla nauczycieli i pracowników administracji. To sprawi, że wzrost konsumpcji będzie przyspieszał i trudno sobie wyobrazić, żeby inflacja w takich warunkach hamowała. Logika nakazuje zakładać, że inflacja może znowu przyspieszać. Notowania cen surowców i efekty bazy statystycznej mogą sprawić, że w najbliższych miesiącach, nawet uwzględniając wzrost VAT na żywność, inflacja jeszcze zmaleje, ale od marca lub kwietnia może wznowić marsz w górę. Wydaje mi się, że na koniec 2024 r. będzie znów w okolicy 6–7 proc., jak obecnie. Najniżej wiszące owoce dezinflacji już zerwaliśmy i sprowadzenie inflacji do celu NBP (2,5 proc.) będzie trudne.