Zamiast zwyczajowego pytania o zaskoczenia mijającego miesiąca, tę rozmowę zaczniemy od dawniejszej historii. W połowie kwietnia warszawska giełda obchodziła 28. urodziny. Czy pamiętają panowie jej początki, mają jakieś rynkowe wspomnienia z 1991 r.?
Krzysztof Borowski KB: Z samych początków GPW pamiętam doniesienia w prasie zachodniej, że w jednym z państw bloku postsowieckiego powstała giełda. Pracowałem wtedy za granicą i odbierałem te informacje z dużą nadzieją. Początkowo wprawdzie akcje na GPW taniały, ale od około połowy 1992 r. rozpoczęła się hossa, a w 1993 r. były całe serie sesji, podczas których akcje drożały po 10 proc. dziennie. W 1994 r. poprosiłem członków rodziny i znajomych, żeby zapisali się na akcje Banku Śląskiego, które potem od nich odkupywałem. To okazało się bardzo dobrą decyzją. Z pierwszych lat działania warszawskiej giełdy pamiętam też, że Komisja Papierów Wartościowych zakazywała maklerom udzielania jakichkolwiek porad i wskazówek dotyczących inwestowania. Gdy dzwoniło się z pytaniem, w co zainwestować, makler nie mógł pomóc. Rozmowy były więc pełne aluzji. Makler mówił np., że jego dziewczyna lubi słodycze, a konkretnie herbatniki Petit Beurre, albo że idzie na piwo z Mariolą. Rozmówca domyślał się wtedy, że powinien złożyć zlecenie na akcje Jutrzenki czy browaru Okocim.
Sebastian Buczek SB: Samego 1991 r. nie pamiętam, ale już 1993 r. jak najbardziej. Dzisiaj może się to wydać dziwne, ale wtedy popularność giełdy była tak duża, że ciężko było otworzyć rachunek maklerski. Wynikało to oczywiście z tego, że ceny większości akcji notowanych na GPW rosły jak na drożdżach. WIG w ciągu kilkunastu miesięcy wzrósł z około 1 tys. do 20 tys. punktów. Ta spektakularna hossa naturalnie budziła zainteresowanie całego społeczeństwa. Czar prysł w okolicach Dnia Kobiet w 1994 r., gdy okazało się, że akcje na giełdzie mogą też tanieć.
Wojciech Białek WB: Moja przygoda z giełdą zaczęła się od tego, że z wakacji w 1990 r. spędzonych na zbieraniu malin i truskawek w Anglii przywiozłem trochę pieniędzy. Kolega namówił mnie, żebym zainwestował je w obligacje zamienne na akcje pierwszych pięciu spółek notowanych na GPW. Gdy zamieniliśmy je na akcje, zorientowaliśmy się, że w gazetach przy notowaniach akcji publikowany jest wskaźnik C/Z. Kolega mi wytłumaczył, że jeśli ta wartość jest podana, to dobrze, a jak jej nie ma, to źle. A podana była tylko przy Exbudzie. Sprzedaliśmy więc akcje czterech pozostałych spółek i ulokowaliśmy wszystko w akcjach Exbudu, które w ciężkich latach 1991–1992 akurat drożały. Od 1993 r. drożało już wszystko. Trudno było mnie potem przekonać, że rynek akcji to nie jest sposób na łatwy zarobek.