Fundusze dłużne Ipopemy regularnie osiągają wysokie stopy zwrotu na tle konkurencji, tymczasem w siedem dni po wyborach prezydenckich w USA Ipopema Obligacji stracił prawie 2 proc. Was też musiała zaskoczyć skala przeceny na rynku długu...
To prawda, nie obstawialiśmy aż takich spadków. Aktywnie zarządzamy portfelami obligacji i z reguły wykorzystujemy zniżki cen (wzrost rentowności) do tego, żeby dokupować papiery dłużne. Tak było również ostatnio – gdy rentowność polskich dziesięciolatek spadła w sierpniu do prawie 2,6 proc., średni okres zapadalności obligacji w naszych funduszach wynosił około roku. I odwrotnie – po październikowym wzroście oprocentowania obligacji dziesięcioletnich do około 3 proc. zaczęliśmy inwestować w skarbówki o dłuższym terminie wykupu. Nie przypuszczaliśmy, że zobaczymy aż 3,7 proc. na „dziesiątkach". Wiele wskazuje na to, że historia również tym razem się powtórzy i po gwałtownym wzroście rentowności nastąpi odreagowanie. Odkąd w Bloombergu są dane dla polskich obligacji skarbowych, czyli od 2000 r., zaledwie trzy razy się zdarzyło, żeby benchmark polskich obligacji spadł o więcej niż 4 proc. Tym razem byliśmy blisko, bo zjechaliśmy o 3,3 proc. W zeszłym roku było więcej, bo 3,9 proc. (spadek benchmarku od lutego do czerwca 2015 r.). Największy spadek indeksu polskich obligacji – 5,8 proc. – nastąpił w III kwartale 2013 r., kiedy Ben Bernanke, ówczesny szef Fedu, zapowiedział zaostrzanie polityki pieniężnej w formie stopniowego wycofania się z QE. Tego typu globalne wyprzedaże są dobrą okazją do zakupów, szczególnie jeżeli wywołuje je jedynie zmiana percepcji inwestorów, a nie zmiany w realnej gospodarce. Zakładamy, że tym razem spadku większego niż o 4 proc. raczej nie zobaczymy.
Dlaczego?
Sam wybór Trumpa na prezydenta nie może powodować aż takiej zmiany podejścia inwestorów do polityki Fedu. To nie jest tak, że wygrał Trump, więc Fed nie będzie już dostarczał płynności rynkom finansowym. Tego typu globalne korekty na rynku obligacji wynikają raczej z gwałtownej zmiany percepcji inwestorów odnośnie do przyszłej płynności dostarczanej przez banki centralne. Po „taper tantrum" z 2013 r. i „bund tantrum" z II kwartału 2015 r. dzisiaj mamy trzecią tego typu korektę, nazywaną już „Trump tantrum". Zakładam, że tym razem zaskoczenie nie powinno być większe niż to z 2013 r. Podczas kolejnej recesji banki centralne ponownie spanikują i jeszcze zobaczymy rentowność 10-letnich obligacji amerykańskich poniżej 1 proc.
W ostatnich dwóch tygodniach inwestorzy na całym świecie wyraźnie grali pod wzrost oczekiwań inflacyjnych. Czy nowy prezydent USA ma aż taką moc sprawczą, większą niż banki centralne na całym świecie, żeby za sprawą jego rządów okres niskiej inflacji lub deflacji w światowej gospodarce miał się zakończyć?