Twierdziłem publicznie w kilku mediach (także na łamach PARKIETU), że rząd Marka Belki to najlepsze, co obecnie może Polskę spotkać. Ten rząd został powołany. Nadal mam wrażenie, że nic lepszego nie było w zasięgu możliwości, ale obecnie nie potrafiłbym już bez zastrzeżeń wyrazić aprobaty. Pierwszy okres nie jest dobry. Największą wpadką jest powołanie wiceministrów w resorcie zdrowia, a potem rezygnacja samego ministra. Negatywne konto Belki obciąża też brak charakteru w sprawie ustawy o systemie ochrony zdrowia.
Powołanie na urząd wiceministra (nieobjęty) człowieka, który uwikłany jest w oszustwa, nie może być w żaden sposób usprawiedliwione. Wiceministrów mianuje premier i jego elementarnym obowiązkiem jest prześwietlić kandydata - Belka tego nie zrobił. Nie zrobił tego, mimo że w Ministerstwie Zdrowia nie brakowało przecież ponurych afer. Drugi nominat, którego Belka broni, też nie wydaje się fortunny. Rzecz nie tylko w tym, że to współpracownik skompromitowanych funkcjonariuszy rządu Millera, ale też jeden z animatorów programu narodowych funduszy inwestycyjnych (powszechnego uwłaszczenia) - przedsięwzięcia pod każdym względem katastrofalnego.
Można przypuszczać, że za tymi nominacjami stał były już minister zdrowia (dzięki Bogu, że już odszedł). Jego powołanie wydało się niektórym zapowiedzią sanacji w sektorze, w którym trwa już rozkład. To prawda, że ministrem zdrowia nie musi być lekarz (choć znowu jest lekarz), ale pomysł Belki, by zrobić ministrem resortu zdrowia kogoś, kto nie dysponuje żadną koncepcją, tylko dlatego, że wprawił się przedtem w liczeniu pieniędzy i - na pewno - chodził do dentysty, świadczy o dość szczególnym pomyśle na politykę kadrową. Skutek jest taki, że absurdalna karuzela z rządowymi stołkami kręci się nadal.
Marek Balicki - w przeciwieństwie do poprzednika - ma pewną wizję rozwiązywania problemów ochrony zdrowia, jednak wątpię, by miał dobrą szansę - a także silną determinację - jej realizacji. Rzecz w tym, że wcześniej właśnie premier nie wykazał charakteru i wycofał się - po pierwszym fuknięciu SLD - z zasady współpłatności za usługi medyczne. Bez tego (a także - co trzeba podkreślić - bez zwiększenia środków publicznych na ochronę zdrowia) żadna realna poprawa nie jest jednak możliwa - system będzie nadal gnił. Oczywiście, Belka był w trudnej sytuacji, miał przeciw sobie nie tylko sprzeciw SLD, ale i demagogię PO, która sugeruje, że herbata stanie się słodsza od samego mieszania (czytaj - decentralizacji). Ale Belka mógł się postawić.
Premier postawił się natomiast opozycji w wątpliwej sprawie - europejskiego traktatu konstytucyjnego. Podobnie jak Miller w Kopenhadze, Belka nic praktycznie nie uzyskał w Brukseli, ale wyraził na traktat konstytucyjny zgodę, wiedząc dobrze, że jest to decyzja co najmniej bardzo trudna do odwrócenia. Jest wprawdzie wątpliwe, by istniała szansa uzyskania znacznych ustępstw dotyczących kształtu konstytucji, ale odmowa akceptacji - która mogła być uzasadniana także argumentami formalnymi - dawała prawdopodobnie szansę na zachowanie silniejszej pozycji w zbliżających się właśnie negocjacjach finansowych (w związku z perspektywą budżetową na lata 2007-2014). Decyzja Belki to nie jest (jak twierdzi LPR) "Targowica", ale jest to błąd. To także lekceważenie faktu, że rząd nie ma koniecznego w takim przypadku szerokiego parlamentarnego poparcia.Najbliższe miesiące mogą tez przynieść dalsze osłabienie pozycji premiera. Przede wszystkim - wbrew powszechnym oczekiwaniom - sytuacja w gospodarce może się pogorszyć. Inflacyjny impuls akcesji do UE (wzmocniony przez zwyżki cen paliw płynnych) okazał się silniejszy niż przewidywano. Będzie to miało dwa niekorzystne następstwa: wzrost niezadowolenia społecznego i... wzrost stóp procentowych banku centralnego. Wzrost społecznego niezadowolenia może być poważny, bo rząd właśnie przeforsował bardzo daleko idące ograniczenia nawet cenowej waloryzacji świadczeń, co realnie uderzy w dochody bardzo dużej grupy osób. Jeżeli podwyżka stóp procentowych zahamuje jednocześnie w poważnym stopniu dynamikę wzrostu gospodarki, to upadną nadzieje, jakie pewna część społeczeństwa wiązała z rządem Belki. Rząd Belki utraci niewielki margines niezależności od SLD i będzie zmuszony do podejmowania decyzji wynikających z partykularnych interesów jego aparatu. Będzie też zmuszony do szukania poparcia ferajny Jagielińskiego i innych grupek. Już jesienią może się okazać, że pozycja rządu Belki nie jest lepsza od tej, jaką miał w ostatnich miesiącach swego istnienia rząd Millera. Konsekwencje takiego scenariusza są trudno przewidywalne, ale na pewno negatywne.