Firma w proszku

Są takie firmy, które - choć publiczne - nic nie mówią nawet swoim akcjonariuszom. Ba, inwestorzy choć bardzo chcą, nie mogą się niczego dowiedzieć. Na najbliższym posiedzeniu KPWiG będzie decydować o usunięciu z publicznego obrotu spółek, które nie dotrzymują obowiązków informacyjnych.

Publikacja: 25.03.2005 07:52

Najbardziej jaskrawym przy-kładem kłopotów, w jakie mogli wpaść inwestorzy, jest kaliski Miro-Mark. W żadnej innej firmie z tych, które zostały dopuszczone do publicznego obrotu, ale nigdy nie weszły na giełdę, nie doszło do tego, żeby akcjonariusze całkowicie stracili nie tylko kontrolę, ale nawet możliwość zdobywania informacji o swojej inwestycji.

Podczas publicznej emisji akcje kaliskiego Miro-Marku kupiło ponad 100 podmiotów. Wydały ponad 5 mln zł. Nigdy nie miały okazji nie tylko pomnożyć tych pieniędzy, ale nawet ich odzyskać. Firma nigdy też nie zadebiutowała na warszawskiej giełdzie. W tym roku, siedem lat po dopuszczeniu do publicznego obrotu, Komisja Papierów Wartościowych i Giełd prawdopodobnie wykreśli ją z katalogu spółek publicznych. Jak to możliwe, że ta spółka w ogóle się w nim pojawiła?

Wielkie plany małej firmy

Za żelazną bramą przechadza się tylko strażnik. Prosty budynek to biuro, dalej - zamknięte na cztery spusty dwa pawilony. Choć dawno nie malowany szyld głosi, że to siedziba Miro-Marku, dzwoniącym na tutejszy telefon najpierw przedstawi się firma ochroniarska, a później łatwiej będzie się skontaktować z zupełnie inną spółką. Fresh Food - mówi napis na jednej z mniejszych plakietek. I rzeczywiście: tam gdzie był kiedyś Miro-Mark działa dziś Fresh Food. Z tej pierwszej spółki został jeden pracownik. Likwidator.

Aby do niego dotrzeć - podobnie jak do innych pracowników - trzeba nie lada cierpliwości. Nieaktualne numery telefonów, zmienione adresy, miejsca pracy. I do tego niemal zupełny brak komunikatów - mimo że na spółce ciążą obowiązki informacyjne.

Miro-Mark miał wielkie plany. Firma w swoim prospekcie głosiła, że ma 100% polskiego rynku zupek w kubku. Produkowała również dania w słoikach (jej "Smakosz" stanowił 37% produkcji i ponoć w tamtym czasie podbijał rynek), kostki bulionowe i makarony. Jednak w całym rynku "szybkich" dań spółka miała zaledwie 3-proc. udział. Daleko w tyle za potentatami: Knorrem, Winiarami i CPC "Amino". Kiedy firma szykowała się do emisji, jej roczne przychody przekraczały 26 mln zł, a zyski - 1,2 mln zł. Z roku na rok miały się podwajać.

Miro-Mark chciał zdobyć mocniejszą pozycję, ale potrzebował do tego pieniędzy. 17 mln zł miała kosztować nowa fabryka w specjalnej strefie ekonomicznej w Katowicach. 5 mln zł modernizacja już działającego zakładu w Kaliszu. Połowę tej sumy spółka chciała uzyskać z publicznej emisji.

Emisja upadłych

Zarząd spółki kilka razy przekładał termin publicznej emisji akcji, aż w końcu przeprowadził ją w grudniu 1998 roku. Udało się sprzedać niewiele ponad połowę z 7 mln zaoferowanych papierów. Emisja doszła do skutku. Ale spółka sprzedała papiery po zaledwie 1,45 zł za sztukę, po obniżeniu ceny z planowanych 1,7 zł. Uzyskane w ten sposób 5,3 mln zł (po uwzględnieniu kosztów emisji poniżej 5 mln zł) to było za mało, aby myśleć o inwestycjach.

Sama emisja udała się głównie dzięki trzem dużym inwestorom. Papiery spółki kupiło w sumie 116 osób i firm, ale drobni gracze objęli zaledwie 172,3 tys. akcji. Z trzech dużych inwestorów jeden - RTLeasing z Ostrowa Wielkopolskiego już nie istnieje (firmę przejęło łódzkie Euro Investment Group), drugi - Huta Szkła Orzesz - znajduje się w upadłości. Do trzeciego - osoby prywatnej - nie udało się nam dotrzeć.

Złe złego początki

Wkrótce zarząd spółki, reprezentowany przez największego akcjonariusza - i jednocześnie prezesa - wystąpił o zgodę na dopuszczenie do obrotu giełdowego. Rada Giełdy zgody odmówiła, tłumacząc to zastrzeżeniami do rozliczenia dywidendy sprzed kilku lat.

Ta dywidenda nie spodobała się również Urzędowi Skarbowemu w Kaliszu. Miał wątpliwości bo, mimo że w prospekcie emisyjnym Miro-Marku napisano, że spółka nie wypłaciła dywidendy za 1995 r., z rachunku przepływów pieniężnych wypływał wniosek wręcz przeciwny. Fiskus żądał więc podatku od dywidendy. Mirosław Cierplikowski, ówczesny prezes spółki, tłumaczył wtedy dziennikarzom: - Nasze odwołanie od decyzji Urzędu Skarbowego, które złożyliśmy do Izby Skarbowej, zostało uwzględnione. Sądzę, że wkrótce nasze wyjaśnienia okażą się wystarczające i wymiana korespondencji z Radą Giełdy zostanie zakończona.

Zarząd zastrzeżenia wyjaśniał, wyjaśniał... aż w końcu wycofał wniosek z GPW.

Minął rok, drugi i trzeci. Zarząd informował o poszukiwaniach inwestora strategicznego. Ba, nawet o równoległych rozmowach z trzema takimi inwestorami. Nikt Miro-Marku jednak nie kupił.

Spółka przesyłała tak mało komunikatów, że KPWiG ukarała ją w końcu dwoma karami: 10 tys. zł za brak informacji o akcjonariuszach dopuszczonych do WZA i mających ponad 5% akcji. Druga kara była dotkliwsza: za niewypełnianie obowiązków informacyjnych spółka miała zapłacić... 500 tys. zł.

Ale kary nigdy nie zapłaciła. Nie miała już z czego. W samym tylko 2003 r. złożyła 3 wnioski o ogłoszenie upadłości. Wszystkie zostały odrzucone. Sąd tłumaczył, że spółka ma za mały majątek, aby upaść. Nic dziwnego: w ostatnim ogłoszonym raporcie, za I kwartał 2004 roku, kapitały własne Miro-Marku wynosiły ponad 25 mln zł. Ale na minusie. Firma ujemne kapitały miała już 2 lata wcześniej. Rosły za to przeterminowane długi. Na koniec pierwszego kwartału ubiegłego roku firma miała 37 mln zł zobowiązań krótkoterminowych, a to wszystko przy kwartalnych przychodach wynoszących 26 tys. zł.

Zupełnie na marginesie: główny cel emisji, budowa fabryki w Katowicach, nigdy nie został zrealizowany.

Nic wspólnego? A jednak

- Nie mam już od dawna nic wspólnego z tą firmą. Nie wiem nic na jej temat - mówi Edyta Mikietyn, kiedyś członek rady nadzorczej Miro-Marku a dziś pracownik banku Pekao w Kaliszu. Nic o losach spółki nie wie również Mirosław Opłocki, były prezes spółki, dziś dyrektor ds. eksportu w Malfarbie. A kto może coś wiedzieć? - Pewnie właściciel - kończy krótką rozmowę M. Opłocki. Tyle że o tym, jak znaleźć jednego z najważniejszych właścicieli - nie wie nikt. Trudno skontaktować się również z Mariuszem Gramalą, kiedyś również prezesem Miro-Marku, teraz skarbnikiem pobliskiego Pleszewa. W swojej karierze były prezes zdążył już nawet kandydować na senatora. Czy nie został nim przez związki z upadłą firmą? Trudno powiedzieć.

O losach spółki niewiele wie nawet jej likwidator. - Mogę powiedzieć na pewno jedno: akcjonariusze nie dostaną nic - mówi Waldemar Kubiak, likwidator Miro-Marku. Akcjonariusze mogą jednak o tym nawet nie wiedzieć. To dzięki ich wnioskom kaliską firmą zainteresowały się organy ścigania. Wciąż toczy się kilka postępowań - m.in. dotyczących nieprawidłowości podczas przekształcania firmy.

- Dlaczego upadł Miro-Mark? Przez błędy i wypaczenia, można by powiedzieć - tłumaczy Marcin Kubica, prezes Fresh Foodu. Firma zajmuje się dokładnie tym samym, czym zajmował się Miro-Mark. I mieści się w tym samym miejscu, bo likwidator wynajął firmie dawne pomieszczenia likwidowanej spółki. - Ale nie mamy nic wspólnego z Miro-Markiem - zapewnia Kubica. - Po prostu: w tym miejscu i na tych urządzeniach trudno byłoby wykonywać inną działalność. Udziałowcy-założyciele naszej spółki odkupili kilka lat temu maszyny Miro-Marku od komorników i banków, które je zajęły i powołali Fresh Food. Ale mamy już dosyć ciągłych pytań o powiązania z tamtą spółką. Prawdopodobnie wkrótce się stąd wyprowadzimy - tłumaczy M. Kubica.

Czy Fresh Food rzeczywiście nie ma nic wspólnego z Miro-Markiem? Nie do końca. Jednym z dwóch udziałowców Fresh Foodu był Dariusz Mikietyn, mąż Edyty Mikietyn, tej, która "od dawna nie ma nic wspólnego" z Miro-Markiem. Dwa lata temu, składając wniosek o zgodę na sprzedaż swoich udziałów, jako potencjalnego nabywcę D. Mikietyn zaproponował swoją żonę. Ostatecznie udziały sprzedał Beacie Wuczkowskiej z Kalisza, również kiedyś wchodzącej w skład rady nadzorczej Miro-Marku. Z którą również ciężko się skontaktować.

Miro-Mark nie wytrzymał

Dlaczego Miro-Mark upadł? Nieoficjalnie wszyscy rozmówcy przyznają, że przez błędy. Ale jakie? Czy chodzi o nadmierne zadłużenie? W 2002 r. spółka w rocznym sprawozdaniu informowała o ponad 14 mln zł przeterminowanych kredytów z banków Pekao, BPH, BH i BOŚ. Na pogorszenie sytuacji Miro-Marku mógł również wpłynąć zakup udziałów w rosyjskiej spółce Valfood. Polska firma objęła tam 42% akcji w zamian za długi Rosjan. W ten sposób bezpowrotnie straciła 3,8 mln dolarów, bo Valfood wkrótce upadł.

Według audytorów w dużym stopniu zaważyło to na losach firmy. Do tego doszło załamanie na rynku rosyjskim, gdzie firma wysyłała 20% produkcji i systematyczne jej wypieranie z polskich sklepów przez silniejszą konkurencję. Dość powiedzieć, że w 1998 r. firma zamiast prognozowanych w prospekcie 2 mln zł netto zarobiła 665 tys. zł. I były to ostatnie zyski Miro-Marku.

Dlaczego firma, mimo że wskazywały na to sprawozdania finansowe, nie ogłosiła upadłości wcześniej? Mógłby to wyjaśnić audytor. Niestety, pod poznańskim, podanym przez niego, adresem można znaleźć domy w budowie i ogródki działkowe.

Akcjonariusze na lodzie

- Firma nie dopuści, aby mniejsi akcjonariusze ponieśli straty. Inwestor odkupi akcje, jeśli nie dojdzie do giełdowego debiutu spółki - mówiła kilka lat temu Lidia Wosiak, jeden z licznych członków zmieniających się jak w kalejdoskopie zarządów Miro-Marku. Jeszcze w 2001 r. Mirosław Cierplikowski zapewniał: - Nie skrzywdzimy inwestorów. Jeżeli zrezygnujemy z planów giełdowych, to odkupimy od nich akcje po cenie nie niższej niż wyniosła cena emisyjna.

Tak się nie stało.

- Nic nie możemy zrobić dla akcjonariuszy. To nie jest tak, że Komisja mogła nie dopuścić Miro-Marku do publicznego obrotu. Większość negatywnych rzeczy w tej firmie wydarzyła się już po sprzedaży akcji. Akcjonariusze muszą się chyba pogodzić ze stratami - uważa Łukasz Dajnowicz, rzecznik prasowy KPWiG. Akcjonariuszom zostają jeszcze sądy i prokuratura. Ale, według jednego z nich, to marna pociecha. Pieniędzy odzyskać się już nie uda...

- Przypominamy sobie tylko dwa przypadki niedopuszczenia spółki do obrotu giełdowego. Jeden to Miro-Mark. Drugi to Cinema City. Ta spółka sama wycofała wniosek o dopuszczenie do obrotu, ale zrezygnowała z emisji. Często zdarza się natomiast, że firmy długo czekają na giełdowy debiut - twierdzi Dariusz Marszałek, rzecznik prasowy GPW.

Gospodarka
Piotr Bielski, Santander BM: Mocny złoty przybliża nas do obniżek stóp
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego