Autor tekstów, który z racji wrodzonej przekory zakłada a priori, że nie da się ponieść fali pesymizmu, nie ma łatwego życia. Co mianowicie zrobić, jeśli dwa tygodnie temu w tej samej gazecie i na tej samej kolumnie można było przeczytać, że nastroje społeczne w Polsce poprawiają się, a ludziom żyje się lepiej, a tu (masz babo placek) Bank Światowy publikuje raport, z którego wynika, że biedniejemy. A leży przede mną nie jakiś tam raporcik, ale ponad 360-stronicowy kloc, napisany przez renomowanego analityka. Czyli materiał, który należałoby potraktować poważnie.
Z raportu wynika, że wśród badanych 28 krajów byłego bloku wschodniego (razem z Turcją) od 1998 r. ubóstwo pogłębiło się jedynie u nas i Gruzji. Co więcej, Bank Światowy twierdzi, że w Polsce jest procentowo więcej ludzi biednych niż na Białorusi. W kraju prezydenta Łukaszenki, który funkcjonuje w świadomości przeciętnego Kowalskiego jako zagłębie nędzy i zacofania, poziom ubóstwa kształtować ma się gdzieś pomiędzy Węgrami a Polską. W takim kontekście rodzima klasa polityczna powinna się pomodlić, by pierwszy hokeista z Mińska nie wpadł na pomysł stworzenia w Grodnie radia "Wolna Polska" do nadawania audycji propagujących Lechitom białoruski model gospodarczy. Ale na razie zostawmy Białoruś...
Co więc może powodować, że w kieszeni mniej, a mimo wszystko ludzie lepiej oceniają teraźniejszość? Socjologowie zapewne mogliby przytoczyć wiele przyczyn rosnącego optymizmu. Moim skromnym zdaniem, chodzi tu głównie o polepszające się perspektywy. Dotyczy to przede wszystkim ludzi młodych, dla których wstąpienie Polski do Unii Europejskiej stworzyło nowe szanse.
Według danych Ministerstwa Pracy, w 2004 i 2005 r. kraje starej Piętnastki wydały Polakom około miliona pozwoleń na pracę. Rodacy wyjechali przede wszystkim do zachodnich landów Niemiec i na Wyspy Brytyjskie. Większość z nich zapewne wolałaby zostać w kraju, gdyby tylko łatwiej można było u nas znaleźć zatrudnienie. Ale cóż, na razie pracy w Polsce nie ma. Wydawać by się mogło, że nigdy nie leżało w mentalności przeciętnego Polaka, by zostawiać rodzinę, przyjaciół, znajomych i jechać gdzieś w świat w poszukiwaniu majątku. A jednak, wbrew stereotypom, okazało się, że jesteśmy narodem osób przedsiębiorczych i elastycznych. Okazało się, że kiedy zostały stworzone możliwości, potrafimy i zaryzykować, i uczyć się języków, i bez kompleksów zacząć konkurować na obcych - nieznanych nam - rynkach pracy.
Wyjechali głównie ludzie młodzi do pracy w branży budowlanej, rolniczej i hotelarskiej. Ale wyjechały, i nadal będą wyjeżdżać, osoby dobrze wykształcone. Rzesza lekarzy i inżynierów, najpierw wyedukowanych za państwowe pieniądze, a następnie upokarzanych niskimi pensjami i fatalnymi warunkami pracy, przenosi się z całymi rodzinami do bogatych krajów starej Unii. Czy Polskę czeka więc masowy drenaż intelektualny? Czy wstąpienie do UE to początek większego procesu, gdzie ostatni zgasi światło?