Żyjemy w takich czasach, kiedy już chyba nie ma nikogo, kto nie chciałby podobać się innym - odrobina próżności jest w każdym z nas. Jednakże jedni potrafią zaakceptować swoje fizyczne niedoskonałości, a u innych rodzi to takie frustracje, że wpędzają się w rozmaite bulimie czy anoreksje. W skrajnych przypadkach desperaci próbujący poprawić swój wygląd sięgając po najradykalniejsze środki. Dla przykładu: w Stanach Zjednoczonych komitet przyznający od 1995 roku tzw. Nagrody Darwina za najbardziej efektowną autoeliminację wadliwych genów z łańcucha pokoleniowego gatunku homo sapiens odnotował przypadek czterdziestoletniego Davida z Mineola w Teksasie. Facet cierpiał na nadwagę, która musiała mu najwyraźniej mocno przeszkadzać. Ponieważ nie miał pieniędzy na profesjonalny zabieg liposukcji (chodzi o odsysanie tłuszczu) postanowił poddać się usunięciu nadmiaru tkanki w swoim garażu. Operację przeprowadzał jego znajomy, posługując się odkurzaczem. Efekt był taki, że David zasłużenie otrzymał Nagrodę Darwina za rok 1999. Z kolei w takiej Wenezueli, która jest zagłębiem laureatek rozmaitych konkursów miss, najbardziej modnym prezentem dla dziewczyny na jej osiemnaste urodziny jest operacja plastyczna.
A Polska, oczywiście, w tyle zostać nie może. Kiedy Polsat rozpoczął casting do polskiej edycji reality show "Chcę być piękna" przez pierwsze trzy dni zgłosiło się pięćdziesiąt tysięcy kobiet niezadowolonych ze swojego wyglądu. W takim kontekście otworzenie sieci siłowni, szkół tańca i aerobiku, salonów piękności albo barów wegetariańskich wydaje się pomysłem z góry skazanym na sukces.
Zaskakujące i zawstydzające jest dla mnie, że przy jednoczesnym wyraźnym trendzie ku doskonaleniu swojego ciała, duża część osób w Polsce, które na co dzień funkcjonują w świecie biznesu lub polityki, nie jest w stanie porządnie się ubrać. Spostrzeżenie to nie kieruję do pracowników niższych szczebli, których może być nie stać na odpowiedni garnitur czy garsonkę, ale raczej do osób, które z innych przyczyn niż braki w portfelu ubierają się w sposób nieadekwatny do okoliczności, do miejsca i do czasu. Jak mi się wydaje, u części osób wynika to z nonszalancji, ale u większości z ignorancji i braku samokrytycyzmu. Część instytucji zarówno prywatnych, jak i publicznych próbuje sobie radzić z tym zjawiskiem, wprowadzając wzorem spółek amerykańskich i zachodnioeuropejskich wewnętrzne przepisy określające obowiązujący strój służbowy (tzw. dress code).
Regulacje determinujące dress code były i są obiektem żartów i kontestacji tym silniejszej, im młodszej kadry dotyczą. Silna krytyka konserwatywnego dress code doprowadziła szczególnie w USA do dużej liberalizacji zasad ubioru, co nie zmienia faktu, że w niektórych branżach jak bankowość, usługi prawne i księgowe tradycyjny strój biznesowy jest niepodważalną normą. Europa i Japonia są w tym względzie bardziej zachowawcze niż Stany. Kiedy na Słowację przyjechał bodajże Dick Cheney i ubrany w kurtkę narciarską przywitał się z parą prezydencką, nie zdejmując nawet rękawiczek, zostało to odpowiednio skomentowane przez media.
Jako osoba wychowana w przekonaniu o wyższości prawa naturalnego nad prawem pozytywnym wzdrygam się przed dekretowaniem w formie dress code przez jakiś korporacyjny wydział kadr kanonów estetyki ubioru, co mimowolnie kojarzy mi się z maoistowską rewolucją kulturalną i wszelkimi prądami antyindywidualistycznymi. Jako dziecko instynktownie czułem niechęć do szkolnego mundurka, i mimo że lat przybyło, awersja do mundurowych pozostała. Tylko że w sytuacji kiedy znacząca cześć podmiotowej zbiorowości rzeczywiście nie wie jak się ubrać, należy chyba podkulić ogon i poglądy osobiste odstawić na bok. A to dlatego, że trzeba sobie zdać sprawę, że to, w jaki sposób się ubieramy, nie jest jedynie naszą prywatą sprawą. Jan Nowak - szeregowy pracownik - jeżeli w godzinach pracy wygląda jak fleja, to nie reprezentuje on jedynie samego siebie, ale przede wszystkim swojego pracodawcę. Na takiej samej zasadzie politycy reprezentują swoich wyborców, a prezesi spółek, akcjonariuszy. Ich obowiązkiem jest reprezentowanie ich jak najbardziej profesjonalnie i powtarzam - nie jest to ich prywatną sprawą, jak wyglądają. Ktoś może mi zarzucić, że "nie szata czyni człowieka" - tylko że zgadzam się z tym w zupełności, pawian w garniturze od Armaniego pozostanie pawianem. W tym jednak momencie nie piszę o człowieczeństwie, ale o pewnym fragmencie obowiązków zawodowych wynikających z uczestniczenia w profesjonalnych relacjach biznesowych.