Dlaczego zatem benchmarkiem tego funduszu nie jest, tak jak w przypadku większości funduszy małych i średnich spółek, kombinacja mWIG40 i sWIG80? - Fundusz powstał kilka lat temu. W momencie tworzenia jego uznano, że nie ma dobrego benchmarku dla tego typu funduszu, więc poprzestano na WIG - tłumaczy Leszek Auda.
Jednak indeksy małych i średnich spółek, pod innymi nazwami, istniały już od dawna, bo odpowiednik mWIG40 od 1997 r., a sWIG80 od 1994 roku. Aktualne nazwy zostały im nadane 1 marca 2007 roku. - Obecnie pracujemy nad zmianą benchmarkui i niewykluczone, że wrótce ją ogłosimy - mówi Leszek Auda.
Zarządzającym, którzy do pobicia mają WIG, najlepiej wychodziło to na szczycie hossy, a najgorzej w bessie
Pięć funduszy akcji za benchmark ma 100 proc. WIG. W 2005 r. i pierwszej połowie 2006 r. zdecydowanie lepiej od konkurencji z jego biciem radził sobie zarządzający funduszem Arka - jeżeli oceniać to, patrząc każdego dnia 12 miesięcy wstecz. Jednak w końcówce 2006 r. i całym 2007 r. najlepiej wychodziło to już zarządzającemu funduszem Legg Mason. Generalnie widać, że bicie WIG najlepiej udawało się na szczycie hossy, w połowie 2007 r. Jak wynik a ze sprawozdań finansowych funduszy, w pierwszych latach trwania hossy zarządzający stosowali ostrożniejsze strategie, czyli mniejszą część aktywów lokowali na giełdzie. Ponadto z czasem zwyczajnie nabierali doświadczenia. Z kolei od drugiej połowy 2007 r., kiedy na GPW zawitały spadki, bicie benchmarku wychodzi zarządzającym znacznie gorzej. Stanowi to zaprzeczenie racjonalnych przesłanek. Świadczy o tym, że zarządzający nie zmniejszyli zaangażowania aktywów w akcjach oraz nie dostosowali składu portfela do warunków giełdowych. Pytanie, czy wynika to z braku dostatecznych umiejętności, czy z wiary w to, że dekoniunktura jest tylko przejściową korektą.
Oczami inwestora: ważniejszy benchmark czy wynik?
Ocena wyników funduszy przez pryzmat benchmarków nastręcza wielu kłopotów. Najważniejszy sprowadza się do tego, czy lepiej wybrać podmiot osiągający wyniki lepsze od wyznaczonego punktu odniesienia, czy taki, który generalnie wypracowuje wysokie zyski. A to nie zawsze oznacza to samo. Wybór nie jest prosty. Na pierwszy rzut oka, lepiej inwestować w fundusze o najlepszych wynikach. Historia naszego rynku pokazuje, że stopy zwrotu w kolejnych latach cechują się dużą niestabilnością. Szanse na to, że kierując się tym kryterium wybierzemy najlepszy podmiot, są więc ograniczone. Dlatego lepszym rozwiązaniem może być poszukiwanie funduszy, które może mają mniej "ambitne" (czyli o nieco mniejszym potencjale wzrostu) benchmarki, ale są w stanie je systematycznie pokonywać. Chodzi tu zarówno o okres złej koniunktury na parkiecie, kiedy jest to łatwiejsze, jak i czas hossy, kiedy zadanie jest bardziej skomplikowane. Można sobie wyobrazić, że kwestia doboru benchmarku jest również kłopotem dla prezesów TFI. Czy zawiesić wysoko poprzeczkę i ryzykować, że zarządzającemu nie uda się jej przeskoczyć, czy może poziom odniesienia ustalić niżej? W pierwszym przypadku ma to negatywny wydźwięk marketingowy, w drugim - rezygnuje się z czynnika motywującego zarządzającego do osiągania najlepszych na rynku rezultatów. Być może zadowoli się tym, że bije benchmark i nie będzie już walczył o pierwsze miejsca w rankingach.
Równocześnie łatwo zauważyć, że w czasie hossy, gdy trudniej jest osiągać rezultat lepszy niż rynek, fundusze podkreślają głównie wysokie stopy zwrotu. Gdy przychodzi bessa i pojawiają się straty w tabelach wyników zarządzający zwracają uwagę na to, że mają wyniki lepsze niż rynek.
komentarz
Krzysztof Stępień
Parkiet
Zachowanie funduszy inwestycyjnych względem benchmarków może pomóc w ocenie koniunktury giełdowej
To, jak radzą sobie zarządzający z benchmarkiem, może być ciekawą wskazówką dla inwestorów co do przyszłej koniunktury na parkiecie. To, że udaje się im bić obrany punkt odniesienia, może być efektem umiejętności, ale równie dobrze podejmowania nadmiernego ryzyka. Chodzi zarówno o skalę zaangażowania na rynku akcji, jak również przeważanie poszczególnych spółek w portfelach i gotowość do stawiania na tzw. czarne konie. Dlatego sytuacja, w której większość zarządzających nie ma problemów z pokonaniem benchmarku, można traktować jako ostrzeżenie przed nadmiernym optymizmem panującym na rynku.
Jednocześnie, gdy duża grupa funduszy osiąga słabsze wyniki od benchmarków, mamy sygnał, że warunki panujące na rynku są trudne. Nawet zawodowcy nie radzą sobie z nimi dobrze. Tak było ostatnio choćby wiosną 2006 r. Rynek w górę wtedy ciągnęły głównie akcje KGHM. Duża część walorów nie uczestniczyła w zwyżce. Był to wyraz słabości wzrostu. W rezultacie spora grupa funduszy - jeżeli spojrzeć na 12 miesięcy wstecz - wypadała gorzej od indeksów. Jak się później okazało trafnie zapowiadało to silną korektę notowań. Wcześniej również jesienią 2003 r. oraz wiosną 2004 r. duże dysproporcje między osiągnięciami funduszy i zachowaniem giełdy poprzedzały mocne zniżki. W obecnej sytuacji, gdy notowania spadają, pozytywnego sygnału można będzie upatrywać, gdy fundusze będą tracić znacznie mniej niż cały rynek. Będzie to oznaczać, że zarządzający ograniczyli udział akcji w portfelach i tym samym stworzyli sobie możliwość jego zwiększenia w przyszłości. Teraz jej nie mają.