W niedzielę najwięcej ekonomistów przewidywało, że po ogłoszeniu i przeanalizowaniu irlandzkiego pakietu ratunkowego, kolej przyjdzie na Portugalię. Ten kraj wprawdzie zatwierdził bardzo oszczędny budżet, ale nie uspokoiło to rynków. W dokumencie przewidziana jest redukcja deficytu budżetowego z 9,3 proc. dzisiaj do poniżej 3 proc. w 2013. — Musimy zrobić wszystko, aby o Portugalii nikt już nie mówił w kontekście kryzysu w strefie euro - tłumaczył w sobotę premier Portugalii, Jose Socrates. — Chcemy rynki przekonać naszym budżetem - podkreślał.
— Te wszystkie pogłoski, jakoby Portugalia potrzebowała pomocy są fałszywe, to wierutne kłamstwa - oburzał się przewodniczący Komisji Europejskiej, Jose Manuel Barroso, sam Portugalczyk. Portugalczycy jednak nie dają swojego przyzwolenia na tak drastyczne zmiany w finansowaniu gospodarki. Ten kraj już naprawdę nie ma na czym oszczędzać, tyle że ma zdrowy sektor bankowy, który jest w stanie pozyskiwać finansowanie tam, gdzie są pieniądze, czyli poza granicami kraju, najczęściej a Afryce i Brazylii, ale także w Europie Środkowej.
[srodtytul]Banki do prześwietlenia[/srodtytul]
Nie ma w Europie rządu, który byłby bardziej aktywny w obronie wizerunku swojego kraju, niż Hiszpania. Codziennie, a nawet kilka razy dziennie premier Jose Luis Rodriguez Zapatero i jego ministrowie powtarzają jak mantrę „Hiszpania nie potrzebuje pomocy finansowej”. W ostatnią sobotę premier zapowiedział, że plany drastycznych cięć wydatków i prześwietlenia banków są prowadzone z wielką skrupulatnością. Program oszczędnościowy zakłada również reformy rynku pracy - będzie można łatwiej przyjmować i zwalniać pracowników; zamrożenie emerytur; liberalizację sektora energetycznego. Premier starał się zapewnić przedstawicieli 37 największych korporacji hiszpańskich ( zatrudniają one milion osób i wypracowują 40 proc PKB kraju), że plany jego rządu mają na celu zwiększenie konkurencyjności kraju, która jest jedną z najniższych w strefie euro. — Hiszpańskie zadłużenie jest o 20 pkt procentowych niższe od średniej w strefie euro - tłumaczył. Dług publiczny tego kraju wynosił pod koniec 2009 560 mld euro,czyli 60 proc PKB,tyle że od tego czasu wzrosło.
Tyle, że nie zmienia to faktu ogromnego zadłużenia hiszpańskich prowincji, nieujawnionego zadłużenie banków, złych kredytów po załamaniu na rynku nieruchomości, 20 procentowego bezrobocia i praktycznie nie istniejącego wzrostu PKB ( praktycznie zerowego w III kwartale i 0,2 proc rok do roku w III kwartale, przy tym był to pierwszy dodatni wynik od 7 kwartałów). Premier Zapatero jednak zapewnia,że wszystkie dane z sektora bankowego zostaną ujawnione do 24 grudnia. Żeby jednak na przyszłość nie było już niespodzianek, bank centralny nałożył na wszystkie instytucje finansowe w tym kraju obowiązek dostarczania drobiazgowych informacji dotyczących wielkości portfeli w sektorze budownictwa i nieruchomości. Banki będą musiały również dokładnie wyjaśnić jakie są zagrożenia z tego tytułu.
Fundusze inwestycyjne wcale jednak nie zamierzają pozostawić Hiszpanii w spokoju. W tym czasie, kiedy premier Zapatero rozmawiał z „cesarzami” swojej gospodarki George Papamarkakis z funduszu wysokiego ryzyka North Asset Management LLP nie ukrywał, że właśnie kupił za 200 mln dolarów hiszpańskie obligacje, bo jest przekonany o rychłym wzroście ich oprocentowania. Jego zdaniem gospodarka tego kraju najtrudniejsze ma jeszcze przed sobą, a kiedy wzrosną koszty obsługi długu, wyższa będzie też cena kredytowania przez banki. Papamarkakis ujawnił, że papiery hiszpańskie zajmują jedną z trzech najważniejszych pozycji w jego portfelu.