Jeśli te szacunki, oparte na danych z sześciu spośród 16 landów, okażą się trafione, będzie to oznaczało, że deflacja nad Renem utrzymała się przez zaledwie dwa miesiące.
To może nasilić w Niemczech krytykę ekspansywnej polityki pieniężnej Europejskiego Banku Centralnego, która ma oddalić zagrożenie spiralą deflacyjną w strefie euro. Prezes Bundesbanku i zarazem członek Rady Prezesów EBC Jens Weidmann sprzeciwiał się rozpoczętemu jesienią ub.r. programowi ilościowego łagodzenia polityki pieniężnej (QE), argumentując, że deflacja okaże się fenomenem przejściowym. Wskazywał, że ceny w strefie euro maleją głównie wskutek przeceny ropy naftowej, co na dłuższą metę pobudzi gospodarkę i w efekcie dynamikę cen.
Prezes EBC Mario Draghi w ostatnich wypowiedziach tłumaczył jednak, że widoczne w strefie euro oznaki ożywienia gospodarczego to właśnie efekt QE oraz zmian na rynkach finansowych w oczekiwaniu na ten program. W ocenie Jennifer McKeown, ekonomistki ds. europejskich w Capital Economics, racja w tym sporze jest po stronie Draghiego.
Według niej QE jest potrzebne, aby deflacja w strefie euro się nie utrwaliła. Choć samym Niemcom to raczej nie grozi, sam fakt, że nawet tam inflacja bazowa (nieobejmująca chwiejnych cen paliw i żywności) pozostaje bardzo niska – około 0,8 proc. rocznie – dowodzi, że presja deflacyjna w eurolandzie nie jest tylko efektem przeceny ropy.
Wstępne dane o dynamice cen w strefie euro w marcu ukażą się we wtorek. Ekonomiści oceniają, że HICP średnio spadła o 0,1 proc. rok do roku, po zniżce o 0,3 proc. rok do roku. „W słabszych gospodarkach spirala deflacyjna nadal jest możliwa" – napisała McKeown w komentarzu.