Indeks WIG-budownictwo cały czas rośnie, choć na niedawnej konferencji wynikowej prezes branżowego lidera, Budimeksu, mówił o tym, że krótkoterminowo perspektywy branży nie są najlepsze, za to w dłuższym terminie bardzo dobre, przynajmniej na papierze, dzięki napływom funduszy unijnych. Jak wygląda zdolność spółek do pozyskiwania kontraktów w segmencie infrastruktury?
Mogę tylko potwierdzić słowa prezesa Budimeksu, że perspektywy w krótkim terminie nie są najlepsze, a w średnim i długim zaryzykuję stwierdzenie, że są za dobre – bo wszystko wskazuje na to, że zmierzamy w kierunku poważnej kumulacji na rynku zamówień publicznych.
Mamy niekorzystne czynniki opóźniające uruchamianie nowych inwestycji infrastrukturalnych na dużą skalę. Po pierwsze, to opóźnienia w napływie środków unijnych. Pieniądze z właściwego budżetu na lata 2021–2027 powoli do nas trafiają, ale zanim zaczną pracować, trzeba rozpisać i rozstrzygnąć przetargi, zaprojektować obiekty i dopiero później firmy mogą wchodzić na plac budowy. Drugie źródło to słynny KPO – te środki napłynęły do nas z bardzo dużym opóźnieniem w efekcie konfliktu poprzedniego rządu z Brukselą – te pieniądze mogły u nas zapracować rok, dwa lata temu. I tu znów: potrzeba czasu na przetargi, projektowanie.
Kolejna kwestia – inwestycje infrastrukturalne są zawsze wrażliwe na zmiany polityczne. Zmiana obozu rządzącego to w polskich warunkach długotrwały i burzliwy proces zmian personalnych. Branży wydawało się, że zmiana będzie odbywać się w sposób bardziej uporządkowany, że będzie zachowana ciągłość realizacji dużych inwestycji, tymczasem nowa koalicja poszła w kierunku rewizji programów infrastrukturalnych, w dodatku prowadzonej nieśpiesznie. Resort infrastruktury przygląda się programom drogowym i kolejowym. Inwestycje się zatem przesuwają, co jest dolegliwe, bo od kilkunastu miesięcy branża zmaga się z bardzo poważną dekoniunkturą – i naprawdę każdy dzień się liczy.