Tegoroczny turniej na dwóch niemieckich i dwóch austriackich skoczniach również sprowokował finansową debatę, którą rozpoczęły opinie osób dla skoków ważnych: Svena Hannawalda i Martina Schmitta, niegdysiejszych wielkich rywali Adama Małysza.
Obaj sławni przed laty sportowcy powtórzyli to, co mówili już wcześniej: skoki są sportem niedocenianym, nagrody i premie, w szczególności w bardzo popularnym Turnieju Czterech Skoczni, są nieadekwatne do ryzyka, trudów przygotowań oraz zainteresowania publiczności, mediów i sponsorów.
– Obecna premia 20 tys. franków szwajcarskich za końcowe zwycięstwo to absolutnie za mało. Waga wydarzenia, zaangażowanie finansowe organizatorów nie idzie w parze z wynagrodzeniem, turniej jest wyjątkowo biedny, także w porównaniu z innymi wydarzeniami sportowej zimy. Nie nagradza także w godny sposób drugiego i trzeciego na podium, w zasadzie dostają oni tylko mokry uścisk dłoni. To także nie odpowiada wartości wydarzenia – twierdzi Schmitt, obecnie jeden z telewizyjnych ekspertów Eurosportu.
– Turniej Czterech Skoczni jest corocznym szczytem sezonu w skokach, to także powinno znaleźć odbicie w wysokości nagród, szczególnie dla najlepszego. To, co jest dziś, to wstyd – wtóruje mu Hannawald, zwycięzca z zimy 2001/2002, który dobrze pamięta, że gdy wygrywał przed 16 laty, to premia dla zwycięzcy wyniosła 50 tys. euro, lecz dzięki bonusom Niemiec zarobił na sławnych czterech konkursach 330 tys. euro. Do pieniędzy dochodziło też atrakcyjne auto. W 2004 roku był nim Nissan X-Trail, w 2005 Nissan Pathfinder, w 2008 do auta dodano jeszcze hotelowy voucher wart 15 tys. euro.
Puchar Świata ustala dochody
Prawda o zarobkach w skokach nie jest jednak aż tak oczywista, gdyż dochody zależą od kilku czynników: klasy skoczka, koniunktury, zainteresowania dyscypliną w jego kraju, rodzaju imprez, w których zwycięża. Bazą dla wszystkich są jednak od lat zawody Pucharu Świata.