Skok obok kasy

Turniej Czterech Skoczni to coroczne emocje, wielka tradycja, tysiące widzów oraz coraz głośniejsze narzekania, że skoki nie są sportem odpowiednio wynagradzanym.

Publikacja: 06.01.2018 06:00

Tegoroczny turniej na dwóch niemieckich i dwóch austriackich skoczniach również sprowokował finansową debatę, którą rozpoczęły opinie osób dla skoków ważnych: Svena Hannawalda i Martina Schmitta, niegdysiejszych wielkich rywali Adama Małysza.

Obaj sławni przed laty sportowcy powtórzyli to, co mówili już wcześniej: skoki są sportem niedocenianym, nagrody i premie, w szczególności w bardzo popularnym Turnieju Czterech Skoczni, są nieadekwatne do ryzyka, trudów przygotowań oraz zainteresowania publiczności, mediów i sponsorów.

– Obecna premia 20 tys. franków szwajcarskich za końcowe zwycięstwo to absolutnie za mało. Waga wydarzenia, zaangażowanie finansowe organizatorów nie idzie w parze z wynagrodzeniem, turniej jest wyjątkowo biedny, także w porównaniu z innymi wydarzeniami sportowej zimy. Nie nagradza także w godny sposób drugiego i trzeciego na podium, w zasadzie dostają oni tylko mokry uścisk dłoni. To także nie odpowiada wartości wydarzenia – twierdzi Schmitt, obecnie jeden z telewizyjnych ekspertów Eurosportu.

– Turniej Czterech Skoczni jest corocznym szczytem sezonu w skokach, to także powinno znaleźć odbicie w wysokości nagród, szczególnie dla najlepszego. To, co jest dziś, to wstyd – wtóruje mu Hannawald, zwycięzca z zimy 2001/2002, który dobrze pamięta, że gdy wygrywał przed 16 laty, to premia dla zwycięzcy wyniosła 50 tys. euro, lecz dzięki bonusom Niemiec zarobił na sławnych czterech konkursach 330 tys. euro. Do pieniędzy dochodziło też atrakcyjne auto. W 2004 roku był nim Nissan X-Trail, w 2005 Nissan Pathfinder, w 2008 do auta dodano jeszcze hotelowy voucher wart 15 tys. euro.

Puchar Świata ustala dochody

Prawda o zarobkach w skokach nie jest jednak aż tak oczywista, gdyż dochody zależą od kilku czynników: klasy skoczka, koniunktury, zainteresowania dyscypliną w jego kraju, rodzaju imprez, w których zwycięża. Bazą dla wszystkich są jednak od lat zawody Pucharu Świata.

Zaczęły się zimą 1979/1980. Trudno było wtedy mówić o znaczących zarobkach, premie były symboliczne, ale stopniowo udało się je zwiększyć do poziomu, który dekadę temu wydawał się zadowalający: minimum 70 tys. franków szwajcarskich na każdy indywidualny konkurs pucharowy (premie dzielono między najlepszą dziesiątkę), także 70 tys. franków na każdy konkurs drużynowy (dla trzech ekip na podium) oraz, przy okazji, 1500 franków na premie w konkursach Pucharu Kontynentalnego, które dzieli się między najlepszą szóstkę.

W 2009 roku przyszła znacząca zmiana: Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) uznała, że w konkursach indywidualnych należy nagradzać większą liczbę startujących, więc kwotę premii podzielono nie na 10, lecz na 30 osób – nagroda należy się teraz wszystkim, którzy zdobyli pucharowe punkty.

Ponieważ skoki nie zyskały w mediach i u sponsorów tyle, by pulę zwiększyć w trójnasób, to siłą rzeczy odebrano znaczną część premii najlepszej dziesiątce, by przekazać pieniądze skoczkom z niższych miejsc. Generalnie pomysł chwalono, gdyż sporo osób zyskało środki na przygotowania i starty, ale też były głosy, m.in. austriackiego trenera Niemców Wernera Schustera, że zabieranie pieniędzy mistrzom, którzy mają więcej obowiązków wobec organizatorów i mediów, to nie jest dobre rozwiązanie.

Schuster postulował, by pulę zwiększyć tak, by najlepsi dostawali po redystrybucji tyle samo co wcześniej, ale nie wskazał, skąd wziąć dodatkowe kwoty na ten cel. Na razie zatem FIS wciąż stosuje w skokach pucharowych prosty przelicznik: 1 punkt = 100 franków szwajcarskich. Inaczej mówiąc, za indywidualne zwycięstwo w konkursie należy się 10 tys. franków, za drugie miejsce 8 tys., za trzecie 6 tys. itd., aż do miejsca 30., za które należy się jeden punkt, zatem kasa płaci 100 franków.

Łatwo policzyć, że suma wypłat wynosi 71 800 franków i to obowiązująca dziś minimalna kwota na premie w każdym konkursie PŚ. W konkursach drużynowych podział 70 tys. wygląda następująco: 1. miejsce – 30 tys. na czwórkę skoczków, 2. miejsce – 22 tys., 3. miejsce – 18 tys. Poza podium – wciąż zero. W obecnym sezonie skoków zimowych w programie PŚ są 23 konkursy indywidualne i 8 drużynowych, FIS wypłaci zatem za nie w sumie ponad 2,2 mln franków szwajcarskich.

Gdyby przyjąć, że punkty pucharowe zdobędzie tej zimy 55 skoczków (na razie po 12 z 31 konkursów było ich 51), to średnia zarobków w PŚ wynosiłaby ok. 40 tys. franków za sezon na skoczka, ale oczywiście różnice będą znaczące. Tegoroczni liderzy przed połową sezonu dotrą do granicy 100 tys. franków, ostatni na liście będą liczyć przychody w marnych setkach. Zdobywca PŚ zwykle zarabia w zimie około 200 tys. franków, jeśli ma wyjątkowy sezon – nieco więcej (Peter Prevc wiosną 2016 roku pokwitował 249 tys.). Granicy 300 tys. jeszcze nikt nie przekroczył.

Należy też dodać letni cykl Grand Prix, w którym jednak konkursów jest mniej (w 2017 roku – 10), pula nagród na zawody wynosi 12 tys. franków, różnica z zimą jest zatem znaczna, choć też konkurencja zwykle słabsza.

Turniej słabo płatny

Turniej Czterech Skoczni, poza normalnymi premiami pucharowymi rzeczywiście nie poprawia znacząco przychodów nikogo poza mistrzem, ale dla porządku trzeba dodać – oprócz głównej nagrody 20 tys. franków są jeszcze premie po kwalifikacjach – każdy zwycięzca otrzymuje 2000 euro.

Skoki dają jednak niekiedy okazję wy­jątkowego zarobku, choć nie zawsze łatwą. Kilka lat temu, z okazji 60-lecia Turnieju Czterech Skoczni organizatorzy podali, że ten, kto jak Sven Hannawald wygra wszystkie konkursy, otrzyma milion euro premii.

Zabezpieczenie było – jeden ze sponsorów (znana firma farmaceutyczna) wykupił pakiet o wartości miliona franków szwajcarskich. Ryzyko okazało się niewielkie, ale rozgłos był duży. Wtedy Hannawald i inni też mówili o zbyt dużej różnicy między ubogą codziennością skoków i tą jednorazową nagrodą (raczej nieosiągalną) od święta. Miliona wówczas nie wypłacono, pomysłu nie powtórzono.

Pojawiły się jednak pomysły, by skoczkowie zarabiali dodatkowe pieniądze. W tym roku jednym z nich jest „Willingen Five" – seria kwalifikacyjna plus dwa konkursy indywidualne w Niemczech (łącznie pięć skoków, stąd piątka w nazwie) wyłonią zwycięzcę, który dostanie 25 tys. euro.

W Raw Air 2018, czyli znanym od roku norweskim cyklu konkursów w Holmenkollen, Lillehammer, Trondheim i Vikersund pula nagród wynosi 100 tys. euro (60 tys. dla mistrza, 30 tys. dla drugiego, 10 tys. dla trzeciego). Osobny system premiowania mają mistrzostwa świata FIS w skokach (w tym roku w lotach), tam także można niemało zarobić, pula każdego konkursu jest zbliżona do tej z PŚ, ale podział inny – premie są tylko dla najlepszej szóstki. W Lahti Stefan Kraft za dwa złote medale indywidualne zarobił 54 tys. euro.

W tym roku dochodzą także ewentualne premie olimpijskie w Pjongczangu, te zależą od sponsorów i działaczy, ale w bilansie najlepszych skoczków na pewno będą znaczyć.

Hannawald i Schmitt mają zatem rację – Turniej Czterech Skoczni, choć w kilku krajach przyciąga dziesiątki tysięcy widzów na trybuny i miliony przed telewizory, pod względem nagród nie dorównuje większości dużych imprez narciarskich.

Współcześni mistrzowie skoków muszą narzekać – jeśli porównują się z piłkarzami, tenisistami, golfistami, sławnymi pięściarzami, koszykarzami NBA, baseballistami i gwiazdami nart alpejskich.

[email protected]

Parkiet PLUS
Sytuacja dobra, zła czy średnia?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Parkiet PLUS
Pierwsza fuzja na Catalyst nie tworzy zbyt wielu okazji
Parkiet PLUS
Wall Street – od euforii do technicznego wyprzedania
Parkiet PLUS
Polacy pozytywnie postrzegają stokenizowane płatności
Parkiet PLUS
Jan Strzelecki z PIE: Jesteśmy na początku "próby Trumpa"
Parkiet PLUS
Co z Ukrainą. Sobolewski z Pracodawcy RP: Samo zawieszenie broni nie wystarczy