Jak radzą sobie dzisiaj Makarony Polskie? Zysk w III kwartale spadł o ponad 30 proc., z 12 mln przed rokiem do 8,21 mln obecnie. Przychody spadły o 12 proc. Z czego to wynika?
Trudno jest oceniać firmę przez pryzmat jednego kwartału, ponieważ zdarza się wiele transakcji jednorazowych. III kwartał w naszej firmie w ub.r. był dobry, zrealizowaliśmy bardzo dobrą sprzedaż, mieliśmy zysk. Po trzech kwartałach tego roku nasza firma ma obrót na poziomie 230 mln zł, zrealizowaliśmy zysk ponad 25 mln zł, EBITDA wyniósł 44 mln zł. A jeżeli chodzi konkretnie o III kwartał, to dla nas też było zaskoczenie, szczególnie że we wrześniu popyt na makaron spadł, do dzisiaj nie wiemy, z czego to wynikało. Zmieniło się to w październiku i listopadzie, dostarczamy dużo więcej niż w ub.r., nastąpiło więc pewne przesunięcie. Na wartość przychodów wpłynął spadek cen mąki w 2024 r. To spowodowało, że musieliśmy dostosować ceny sprzedaży do nowych kosztów, obniżyliśmy ceny o około 10–15 proc.
Czy konkurencja na rynku makaronów jest spora? Na rynku polskim są obecni nadal ci sami producenci, ale wchodzą też producenci z Czech czy Łotwy i oni często oferują makaron po zaskakująco niskich cenach. Próbowaliśmy szukać przyczyn, dlaczego mogą oferować makaron po takich cenach i często odnosi się takie wrażenie, że być może na początku tego roku obrót zbożami nie był do końca czysty i wiele taniej rosyjskiej pszenicy wpływało na rynek. Widzi pan na rynku makaronów efekty wpuszczania do Europy rosyjskiego zboża po dumpingowych cenach?
Polska ma naturalny dostęp do zboża ukraińskiego i mogłaby z niego korzystać. Nie mamy w Polsce dość dużo pszenicy o wysokich parametrach, która mogłaby być mielona na mąkę, z której można wyprodukować makaron. W Polsce jest wiele rodzajów pszenicy, która się po prostu nie nadaje. I dlatego polskie firmy powinny korzystać ze zboża o wysokiej jakości, wysokiej zawartości białka i szklistości, które jest w Ukrainie. Ale Polska odwróciła się plecami do importu zboża z Ukrainy dla przetwórstwa, a inne kraje podchodzą do tego zupełnie inaczej. To zboże, którego na przykład nie zaimportowaliśmy z Ukrainy, choć mieliśmy je zakontraktowane, popłynęło do Austrii, do Czech. I tutaj właśnie jest cały problem, że dzisiaj nasza polityka gospodarcza, uprzedzenia i wymuszenia przez pewne grupy społeczne czy producenckie na rządzie pewnych zachowań, prowadzą do blokowania rynku ukraińskiego na ślepo. Nie mówię, by kupować wszystko, co jest tam produkowane, ale powinniśmy tam kupować to, czego my nie mamy, a nie oddawać naszym konkurentom na Łotwie, Węgrzech czy w Czechach.
Czy państwa długoterminowa strategia zakłada jakieś bliższe zainteresowanie się rynkiem Ukrainy lub inwestycje tam?
Obecnie eksportujemy na Ukrainę miesięcznie 300 ton makaronu, jesteśmy jednym z większych eksporterów. W latach 2019–2020 poważnie przygotowywaliśmy się do budowy młyna w Ukrainie razem z naszym ukraińskim partnerem, prace były bardzo zaawansowane. Wtedy wybuchła jednak epidemia, a później wojna – czarne łabędzie zabiły cały projekt. W tej chwili współpracujemy z kilkoma partnerami z Ukrainy. Uważam, że gdy sytuacja się uspokoi, to będzie konieczność inwestowania na Ukrainie. W tej chwili trudno powiedzieć, w co można inwestować w Ukrainie, bo dużo będzie zależało od jej relacji z Unią Europejską, z Polską, negocjacji akcesyjnych. Ale musimy tam być.
Makarony weszły na giełdę w 2007 r., czy podjąłby pan jeszcze raz tę decyzję?
Raczej nie, ponieważ korzyści z obecności na giełdzie oraz koszty związane z notowaniami akcji na giełdzie są niestety niezbilansowane. Jeżeli chodzi o korzyści, to w tej chwili firma Makarony Polskie ma taką korzyść, że jest bardziej wiarygodna dzięki temu, że jest na giełdzie, bo jest transparentna. Instytucje finansujące naszą działalność i nasi dostawcy oraz klienci mają do nas większe zaufanie niż do firmy, która nie byłaby notowana na giełdzie. Bo mają bardzo duży wgląd w nasze sprawy, w nasze działania, w nasze koncepcje, strategie i wiele poufnych czy handlowych tajemnic, których inne firmy nie muszą ujawniać. Ta transparentność to z jednej strony korzyść, ale z drugiej strony bardzo łatwo jest kopiować nasze rozwiązania. Czujemy, że gdy wprowadzamy jakieś produkty na rynek lub prowadzimy rozmowy o akwizycji, to wszystko to jest znane naszym konkurentom. Takim rzeczywistym kosztem jest to, że firma prowadzi szeroki zakres sprawozdawczości na cele giełdy i rynku publicznego. Tak więc dzisiaj nie podjąłbym decyzji o wejściu na giełdę. Pomijam jeszcze cały obszar ESG – dzisiaj samo przygotowanie strategii to już jest koszt, a dochodzi jeszcze raportowanie tej strategii. Część tematów z zakresu ESG wydaje się nam wręcz nie do identyfikacji, przykładowo trudno dzisiaj nam odpowiedzieć, czy przy zbiorze pszenicy w Polsce nie pracował 17-letni syn właściciela gospodarstwa.