Jest pan jednym z akcjonariuszy, którzy oceniają, że Kernel i jego wiodący akcjonariusz łamią prawa inwestorów mniejszościowych. Spółka zaprzecza. Twierdzi m.in., że Namsen w wezwaniu oferował uczciwą cenę i że firma zatrudniła niezależnego rzeczoznawcę, który również potwierdził, że cena w ofercie skupu wycofania z obrotu była uczciwa.
Firma Baker Tilly działała na zlecenie Kernela i otrzymała za to wynagrodzenie. Nie za bardzo można więc tutaj mówić o niezależności. Proszę też zwrócić uwagę, że Baker Tilly napisał dokładnie, że cena 18,5 zł za akcję jest w dolnych granicach ceny godziwej. Nigdzie nie napisał, że jest to cena uczciwa.
Kernel twierdzi, że spośród ponad 10 tys. akcjonariuszy obecnych w spółce przed decyzją o wycofaniu jej z giełdy tylko ośmiu akcjonariuszy reprezentujących 0,4 proc. wszystkich akcji postanowiło zakwestionować decyzję rady dyrektorów.
Proszę zwrócić uwagę, że po zamknięciu wezwania Andrij Werewski (ukraiński oligarcha, kontrolujący Namsen – red.) miał około 74 proc. akcji uprawniających do około 80 proc. głosów (Kernel miał akcje własne). Oznacza to, że w rękach pozostałych akcjonariuszy było grubo ponad 15 milionów akcji, czyli około 20 proc. Zatem 20 proc. akcjonariuszy nie oddało akcji w wezwaniu – oznacza to, że jednej piątej akcjonariuszy zaproponowana cena jednak nie odpowiadała. Teraz Kernel liczy udział akcjonariuszy po tym złodziejskim rozwodnieniu (w sierpniu spółka przeprowadziła emisję akcji, która zdaniem GPW stanowiła złamanie zasady 4.13 Dobrych Praktyk – red.), co jest oczywiście manipulacją, która ma na celu pokazać, że wszyscy byli zadowoleni z delistingu. Nie jest to prawda.
W przesłanym do „Parkietu” stanowisku Kernel informuje, że oprócz prowadzenia firmy przez obecne trudne czasy zarząd stoi przed dodatkowym zadaniem wyjaśnienia kontrahentom i wierzycielom, że wszystkie działania zostały przeprowadzone z poszanowaniem litery prawa, a roszczenia zgłoszone przez mniejszościowych akcjonariuszy są jedynie szantażem.