– W perspektywie kilku najbliższych lat mam zamiar zachować znaczący udział w akcjonariacie Sfinksa – powiedział Sylwester Cacek. Jednak w minionym miesiącu sprzedał ponad 1,1 mln papierów i zmniejszył zaangażowanie z 23,45 proc. do obecnych 18,42 proc.

Papiery sprzedawał po średniej 1,25 zł. To niewiele, zważywszy że obejmował je po cenie przekraczającej 5 zł. Dlaczego zdecydował się na sprzedaż? Tego Cacek nie ujawnia. Z nieoficjalnych informacji „Parkietu" wynika, że transakcja mogła wynikać z tego, iż akcje były zabezpieczeniem kredytu. Ponieważ notowania Sfinksa na przełomie roku mocno zniżkowały (29 grudnia kurs zanotował historyczne minimum), spadła również wartość zabezpieczenia i bank akcje sprzedał. Cacek nie odpowiedział na nasze pytanie, czy rzeczywiście tak było.

W raporcie o sprzedaży akcji przez prezesa nie było mowy o tym, że walory były zabezpieczeniem kredytu. Jednak Łukasz Dajnowicz z urzędu KNF wyjaśnia, że nie było to konieczne. – Komunikat jest kopią zawiadomienia od inwestora, a ten ma ściśle określony katalog informacji do przekazania. Nie ma tam powodów sprzedaży ani tego, kto wystawił zlecenie – mówi.

Sprzedaż akcji przez Cacka to niejedyna ciekawa transakcja, jaka miała miejsce na przełomie roku. 29 grudnia 1,1 mln walorów sprzedała firma AnMar. Z kolei 4 stycznia odkupiła 0,7 mln sztuk. Teraz kontroluje 12,5?proc. kapitału. Cacek nie ma już udziałów w AnMar.

Od początku roku akcje Sfinksa zdrożały o 27 proc.